Życie codzienne i relacje między mniejszościami narodowymi w Nowym Sączu w pierwszych miesiącach wojny

Łukasz Połomski

Wstęp – okres międzywojenny

Sądecczyzna i Nowy Sącz od wieków były zamieszkane przez przedstawicieli wielu religii i kultur. Ich współżycie układało się różnie, jednak bez znaczących konfliktów. Do II wojny światowej życie codzienne grup etniczno–religijnych toczyło się w izolacji. 1 września 1939 r. jest ostatnim dniem istnienia wieloetnicznego świata na Ziemi Sądeckiej. Atmosfera chaosu i paniki towarzyszyła znikaniu tej mozaiki, a często budowała wzajemną wrogość i nowe stereotypy.

Pośród mniejszości narodowych zamieszkujących Sądecczyznę w międzywojniu należy wymienić: Żydów, Niemców, Łemków i Romów. Każda z tych grup miała osobną specyfikę, kulturę, tradycję, religię. Żydzi, stanowiący ok. 8% ludności powiatu, zajmowali się najczęściej handlem. W Nowym Sączu stanowili 30% mieszkańców[1]. Skupieni byli w dzielnicy przy sądeckim zamku oraz na tzw. Piekle. Ludność niemiecka zamieszkiwała tereny, na których prowadzono kolonizację pod koniec XVIII w., a więc Nowy Sącz, Stadło, Gołkowice i inne podsądeckie wioski. Stolica powiatu była jednak siedzibą najważniejszych instytucji niemieckich: szkoły i kościoła. Mniejszość rozsiana była po całym mieście, szczególne miejsce stanowiła Dąbrówka Niemiecka, gdzie mieszkali potomkowie osadników józefińskich[2]. Mimo iż ewangelicy nie byli przed wojną grupą liczną (2–3% populacji powiatu), działali bardzo aktywnie na polu gospodarczym i kulturowym. W Nowym Sączu niewielki procent mieszkańców stanowili Rusini. Posiadali one własne bursy i cerkiew. Za to wokół miasta zwarty pas ludności obejmujący południową i wschodnią Sądecczyźnie tworzyli Łemkowie; zajmowali się oni głównie rolnictwem i rzemiosłem. Stanowili 12% mieszkańców powiatu[3]. Romowie, nazywani wówczas Cyganami, prowadzili koczowniczy tryb życia, wędrowali i zajmowali się wieloma zajęciami dającymi zarobek. Ich liczebność jest trudna do uchwycenia, podobnie jak ich miejsce zamieszkania. Niewątpliwie byli także związani z Nowym Sączem, co przewija się w wielu relacjach. Głównie przejeżdżali przez miasto – prowadzili koczowniczy tryb życia, typowy dla tej grupy[4].

Mniejszości narodowe na Sądecczyźnie w dniu wybuchu wojny stanowiły więc ok. 1/4 całej ludności, co prezentuje tabela 1. Jak można zauważyć, wśród mieszkańców miast częściej zdarzały się osoby wyznania żydowskiego niż na wsi. Natomiast Łemkowie chętniej żyli wokół ośrodków miejskich. Nowy Sącz nie był w tej kwestii wyjątkiem. Nie można patrzeć na poruszone w temacie zagadnienie tylko w kontekście samego miasta, w oderwaniu od mieszkańców wsi – oni również byli niejednokrotnie od pokoleń związani ze stolicą Sądecczyzny.

Tab. 1. Stosunki wyznaniowe ludności powiatu nowosądeckiego w latach 1921–1931

Religia Liczby i procenty
1921 1931
ogółem % miasta % Wsie % ogółem % miasta % Wsie %
Liczba miesz. 130 797 100 39 539 100 91 253 100 183 867 100 50 930 100 132 937 100
Rzym-kat. 99 797 76 27 277 70 92 570 79 141 857 77 36 799 72 105 058 79
Greko-kat. 15 888 12 611 1 15 269 17 21 413 12 1 105 2 20 308 15
Żydzi 13 637 10 11 234 28 2 403 3 15 135 8 12 395 24 2 740 2
Inne 1 478 1 417 1 1 061 1 5 462 3 631 1 4 831 4

Źródło: Pierwszy powszechny spis Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 30 września 1921 r. Mieszkania, ludność, stosunki zawodowe. Województwo krakowskie, t. XXVI, Warszawa 1926, s. 53–54; Drugi powszechny spis ludności z dnia 9 grudnia 1931 r. Mieszkania i gospodarstwa domowe. Ludność i stosunki zawodowe. Województwo krakowskie, [w:] Statystyka Polski, Seria C, z. 88, Warszawa 1938, s. 31–32.

Czas wojny powodował niewyobrażalny chaos, kiedy prawo przestawało istnieć i tak naprawdę wówczas ludzie mogli zobaczyć, jakie są między nimi relacje. W kontekście badania mniejszości narodowych jest to szczególnie ważny problem. Żeby zrozumieć niektóre zjawiska, należy spojrzeć na okres międzywojenny, bowiem większość z nich właśnie tam miała swoje korzenie.

Przed wybuchem wojny szczególnie napięte były relacje pomiędzy wyznaniami chrześcijańskimi i Żydami. Można to było obserwować już od początku osadnictwa wyznawców judaizmu w regionie, co wiązało się z kwestiami ekonomicznymi, ale także religijnymi. Relacje większości z wyznawcami judaizmu kształtował antyjudaizm, nie zaś nowoczesny antysemityzm. Antyjudaizm oznacza niechęć i dyskryminację Żydów ze względu na religię[5]. Dla wielu nadal problemem był żydowski handel (szczególnie w niedzielę), a żydowskich właścicieli karczm oskarżano o rozpijanie społeczeństwa. Przed 1939 r., na nowosądeckim rynku zdarzały się antyżydowskie incydenty, jednak na ogół współżycie z chrześcijanami było spokojne[6]. Świat Żydów był hermetyczny, a podziały można dostrzec w życiu codziennym. W Nowym Sączu istniały typowe dzielnice żydowskie, a w uzdrowiskach sądeckich wznoszono pensjonaty przeznaczone dla kuracjuszy wyznania mojżeszowego. Żydzi byli również wpisani w krajobraz wsi, w których żyli katolicy i Łemkowie. Można to dostrzec w obrzędowości ludowej. Wiejski Żyd był bardziej „swój” niż ten wywodzący się z miast Sądecczyzny[7]. Stereotypowym Żydem stał się chasyd, odróżniający się od reszty społeczeństwa strojem, wyglądem i obrzędowością. Sądeccy Żydzi byli silnie związani z chasydyzmem, znajdowali się pod wpływem rodziny cadyków Halberstamów z Nowego Sącza[8].

Ciekawie prezentowały się relacje pomiędzy chrześcijanami. Nie znajdujemy większych antagonizmów pomiędzy katolikami a Łemkami. Obydwie grupy wyznaniowe żyły na ogół w zgodzie, a jeżeli coś je różniło, to kwestie polityczne. Od XIX w. wielu Łemków było przychylnych Ukrainie, co nie wpływało dobrze na ich współżycie z sąsiadami[9]. Natomiast bardziej skomplikowane były relacje katolików z protestantami, którzy często byli postrzegani jako heretycy. Na początku XX w. można też zauważyć, że coraz częściej byli oskarżani o sympatie proniemieckie, stając się tym samym wrogami odzyskania niepodległości. Dowodzi tego prawdziwa nagonka na luteran, jaką można zaobserwować w prasie nowosądeckiej. W okresie międzywojennym ten niesłuszny stereotyp stawiał wszystkich protestantów w szeregach zwolenników Hitlera. Choć rzeczywiście wielu wykazywało nazistowskie sympatie, to jednak znaczna część ewangelików była usposobiona patriotycznie i propolsko lub zupełnie obojętnie do polityki[10].

Społeczeństwo wobec wybuchu wojny

Czas wojny to od wieków czas zaniku norm moralnych, czyli tych nie objętych przez prawo i instytucje, opierających się na sumieniu[11]. Musimy pamiętać, że bezprawne zachowania miały miejsce zwłaszcza w pierwszych dniach II wojny światowej, dopóki okupant nie zaprowadził swoich regulacji legislacyjnych. Mimo to nowe prawo nie dawało możliwości ochrony całej ludności. Napaść na Żyda czy propolskiego Łemko nie była tym samym, co napaść czy rabunek na ewangeliku. Owa nierówność stworzyła po 1939 r. szerokie pole do popisu dla szabrowników i ludzi bezkarnie żerujących na nieszczęściu innych. Takie zjawiska można było obserwować nie tylko w Nowym Sączu, ale też szerzej na Sądecczyźnie i na terenie całego kraju.

Od końca sierpnia wśród ludności sądeckiej widoczna była panika i chaos, dające pożywkę do niezdrowych społecznie zachowań. Zaostrzenie stosunków narodowościowych widoczne było coraz częściej. Na dwa tygodnie przed wojną, na Rynku nowosądeckim, Żydówka z Naściszowej w czasie targu pokłóciła się z inną przekupką. Krzyczała do niej: Wy i tak tu nie będziecie, bo wam Hitler da w dupę i wszyscy pójdziemy z Polski![12]. Od końca sierpnia rozpoczyna się masowy exodus ludności polskiej i żydowskiej z Nowego Sącza, bowiem to one głównie zamieszkiwały miasta. Owa ucieczka odbywała się najczęściej bez żadnego planu, byle na wschód. Uciekano też na wsie i do mniejszych miast[13].

Od 30 sierpnia datuje się większe, masowe ucieczki z Nowego Sącza w kierunku wschodnim. Niepotrzebną panikę wzbudziły słowa kpt. Franciszka Czerwińskiego, który na zebraniu komitetów dzielnicowych oświadczył, że przewiduje pozostawienie miasta bez obrony[14]. 1 września do Nowego Sącza na cotygodniowy targ przyjechali chłopi i tu dowiedzieli się o wybuchu wojny. Próbowali zawracać furmankami, co doprowadziło do paraliżu komunikacyjnego[15]. W kolejnych dniach przez miasto ciągnęły grupy uciekinierów, które były wspomagane przez PCK, harcerzy, komitety dzielnicowe. Także zwykli mieszkańcy dzielili się z uciekinierami najbardziej potrzebnymi produktami, jak chleb czy woda. Przy okazji wojenni uchodźcy opowiadali o niemieckich zbrodniach[16].

1 września nad miastem od rana wyły syreny. Maria Zielińska wspominała, że przebywała w kościele i na ten przerażający dźwięk ksiądz przerwał nabożeństwo. Ludzie wracali do domów, aby zamknąć się w piwnicach i innych przygotowanych schronach. Zastawiano okna dyktami, tekturą, obawiano się strzałów i zniszczeń. Większość ludzi miała już doświadczenie, bowiem była to ich druga wielka wojna w życiu[17]. Tak początek wojny wspominał Markus Lustig: Już w piątek było słychać alarm. Zaczął wyć dokładnie wtedy, gdy skręciłem na ulicę Jagiellońską. Przestraszyłem się, poczułem walenie serca i szybko wszedłem do jednego z domów. Wraz z innymi przerażonymi ludźmi stałem obok wejścia i czekaliśmy aż do odwołania alarmu[18]. Dzieci próbowały mimo chaosu dostać się do szkoły. Irena Zielińska wspominała, jak przyszła do 1 klasy SP w Ciuciubabce. Usłyszała od nauczycieli, że nauki nie będzie i wróciła do domu[19].

Ruch zaczął się też w koszarach, panowała dezorganizacja. Na furmanki ładowano eksponaty z muzeum 1 PSP. Jan Krokowski wspominał kapitana Czerwińskiego, który wybiegł na dziedziniec koszar: obserwował przez kilka chwil widniejący w wstającym dniu na nieboskłonie punkt i powiedział: „to już wojna, niemiecki samolot”[20].

Świetnie patriotyczne nastroje społeczne oddał Krokowski: Gdzieś około 8 rano kpt. Czerwiński z pewnym wzruszeniem podziękował nam za służbę i rozkazał, abyśmy rozeszli się do domów. Nie wiem już w tej chwili, kto z nas powiedział, że wszyscy zostajemy w Pułku, że zgłaszamy się na ochotnika do wojska. Staliśmy wyprężeni w harcerskich mundurkach przed tym dzielnym oficerem, który zginął od kul niemieckich czołgów gdzieś pod Sanokiem i patrzyliśmy Mu w oczy. Zrozumiał naszą decyzję i może pomyślał o swojej młodości i o tym, jak to historia się powtarza. Ucałował nas wszystkich, podał rękę i rozkazał, aby iść przemundurować się […] Do dziś dniu pamiętam pełną bólu, ale jakąś dziwnie· spo­kojną, zapłakaną twarz matki, która żegnała już drugiego syna udającego się na wojnę i łzy ojca, trzymającego mnie w ramio­nach, mnie żołnierza – a jeszcze wczoraj ucznia i harcerza[21]. Taki sam los spotkał wielu sądeczan, którzy poszli walczyć na fronty kampanii wrześniowej.

Oddziały słowackie i niemieckie granicę państwową przekroczyły już 1 września. Wtedy zginęła też pierwsza ofiara wojny na Sądecczyźnie – strażnik graniczny[22]. W Nowym Sączu zapanowały popłoch i niepewność związana ze zmianami na froncie. Rabunki, spekulacja, ale i solidarność stały się elementem życia codziennego[23]. Drogi wyjazdowe z miasta nie były przejezdne, bo wszyscy uciekali. 5 września koleją wyjechali urzędnicy[24]. Jednocześnie od 1 do 6 września ludzie starali się żyć normalnie, choć zabezpieczali się przed wojną i stratami – ściągano ze ścian cenne obrazy i pakowano lustra. Doposażono schrony. Kościoły były pełne. Ciągle było tylko słychać wyjące syreny. W mieście panował chaos, bieganina. Nikt nie dbał o porządek, choć to rzecz prozaiczna; po ulicach walały się nieczystości końskie, a furmanek w tym czasie było wszędzie pełno – kto jeszcze miał szansę, uciekał[25].

Przez miasto przewijały się tysiące uciekinierów. W czasie pierwszych dni września 1939 r. sądeckim uchodźcom pomagało PCK. W swojej siedzibie przy ul. Jagiellońskiej 56 zorganizowało pomoc dla potrzebujących. Kierował nią dr Stanisław Wąsowicz. Uruchomiono tutaj kuchnię i herbaciarnię, w których pracowały studentki oraz harcerki. W PCK działały m.in. Jadwiga Wolska, Maria Ritter i inne sądeckie „matki miłosierdzia”. We wrześniu 1939 r. powołano do wojska mjra dra Foltyńskiego – dyrektora PCK. Jego następcą, po długiej przerwie, został dr Adam Kozaczka, a następnie prof. J. Piotrowski[26].

Panika rosła. Markus Listig pisał: W niedzielę, 3 września, znowu kręciłem się po mieście. Widziałem dużo ludzi objuczonych teczkami lub jadących na wozach w stronę Jagiellońskiej, do wielkich składów tytoniu i papierosów. Podążyłem za nimi i zobaczyłem, że każdy z nich zabierał, co mógł ze składów towarowych. W poniedziałek,  4 września, poszedłem w kierunku Dunajca, w stronę mostu na Helenie. Widziałem kilku polskich oficerów, przygotowujących linię frontu dla miasta, i żołnierzy niosących gołębie pocztowe. Widziałem ludzi przekraczających most, a to piechotą, a to na wozach, biegnących z zachodu na wschód. Nie wszystko było dla mnie zupełnie zrozumiałe. We wtorek, 5 września, część Żydów zaczęła opuszczać miasto, także na wschód, pociągami, które wciąż jeździły. Kto miał szczęście dostać się do pociągu, ten pojechał, ten, komu się nie udało, uciekał piechotą lub konnym wozem. Wielu Żydów z Nowego Sącza opuściło miasto w ostatniej chwili a wraz z nimi także wielu moich wujów. Miasto prawie zupełnie opustoszało. Rankiem przeszedłem się obok wylotu ulicy Lwowskiej. Zobaczyłem polskiego policjanta, który stał i rozdzielał wśród uciekinierów papierosy i tytoń różnego rodzaju. Wszystko miał w wielkiej skrzyni pełnej mniejszych pudełek. Znowu zaczęły grzmieć w oddali strzały armatnie. Nasz dom stał niedaleko frontu i dostaliśmy instrukcję: „Macie opuścić dom po obiedzie”[27].

14 Armia niemiecka wkroczyła na Ziemie Sądecką, a 6 września 1939 r. do stolicy Sądecczyzny. Nad ranem, 6 września, od wschodu do miasta wkracza kompania Psnnera. Maszeruje przez Lwowską i most na Kamienicy. O godzinie 6:00 padł Nowy Sącz, praktycznie bez wystrzału. Dawid Golik w swojej najnowszej książce dotyczącej walk we wrześniu na Sądecczyźnie, szacuje że w bojach o Nowy Sącz zginęło około 40 osób. Od drugiej, zachodniej strony, Niemcy bez problemu zdobyli most heleński i rozpoczęli usuwanie barykad – o godzinie 5:30 przeprawa była już przejezdna. Tak zdobyte miasto opisywał jeden z niemieckich żołnierzy: Nowy Sącz ukazywał w niektórych fragmentach miasta obraz zniszczenia, w jaki przeobrażają miasta tylko wojny. Zaraz po przekroczeniu mostu na Dunajcu widać było na lewym poboczu dwóch leżących obok siebie zabitych Polaków z rozbitymi czaszkami. Na wszystkich placach stali polscy jeńcy, domy przy wyjeździe do miasta były całkowicie ostrzelane. Nasza artyleria tutaj szalała. Cegły, pobite szyby, gotowe do strzału karabiny maszynowe, które ubezpieczały nasz przemarsz, nadawały miastu obłędny charakter[28].

Wkrótce Nowy Sącz został stolicą starostwa i częścią Generalnej Guberni[29]. Na początku września miasto było bombardowane, niszczono infrastrukturę kolejową[30]. Dużo miejsc było zniszczonych, a rosnące ceny nie zapowiadały niczego dobrego. Markus Lustig pisał: 6 września miasto zostało zdobyte przez wojsko niemieckie, które wyglądało na mocne, wielkie i wyposażone w rozmaity sprzęt wojenny. Liczna piechota, spora ilość czołgów, różnego rodzaju amfibie, artyleria, muły, oddziały górskie – obute w specjalne obuwie – i cała ta ogromna siła sunęła na wschód. Część żołnierzy zatrzymała się w mieście, głównie na placach: odpoczywali, myli się, jedli. Gdy wyszliśmy z domu Żupników, zobaczyłem obok wejścia polskich jeńców, którym Niemcy odebrali broń i ułożyli w ogromny stos. Potem przekazali ich do obozów jenieckich lub do lokalnych więzień. Po pewnym czasie opuściliśmy Żupników i wróciliśmy do domu. Tak jak i inne domy na naszej ulicy, nasz budynek ucierpiał od kuli armatniej, która trafiła prosto w strych i wyrwała dużą dziurę. Na ulicach pojawili się volksdeutsche, ozdobieni swastykami na ramionach i zaczęli dawać w kość przypadkowo spotkanym Żydom[31]. Również Emilia Piwońska pisała o zniszczeniach w dzielnicy żydowskiej, na ul. Kazimierza Wielkiego: wszędzie wyrwy w murach, wybite szyby, szkło potłuczone na drobne kawałeczki leżało masami. Piwońska pisała też o zniszczonych kamienicach na Jagiellońskiej. Wspominała o zamku, gdzie przed bramą stał przy trumnie polskiego żołnierza Niemiec. Widziała tam więcej ciał. Ludzie chowali się masowo po piwnicach, wierząc, że w ten sposób ocaleją[32]. Po ulicach 6 września chodzili „zielonkawi żołnierze”, a jak na ironię temu tragicznemu dniu towarzyszyła przepiękna pogoda[33].

Rozpoczynając omawianie postaw wobec wybuchu wojny i na początku niemieckiej okupacji, musimy zaznaczyć, że dysponujemy głównie źródłami wywołanymi: pamiętnikami i relacjami złożonymi w instytucjach. Jest to jedna z przyczyn, dla których ciężko uchwytne jest zachowanie ludności romskiej w omawianym okresie. Ta grupa etniczna, obecna na Sądecczyźnie od czasów średniowiecza, od wieków żyła na uboczu wielkiej polityki i życia społecznego. Brak źródeł dotyczących ich tragedii, jaką był romski holokaust – Porajmos – spowodowany jest tradycyjnym podejściem do przeszłości tej grupy etnicznej. Nie istnieją bowiem w języku romskim pojęcia: „wczoraj”, „dziś”, „jutro”, „pamięć” i „przeszłość”. Jest tylko „teraz”[34]. Dlatego badania tych zagadnień ograniczają się do relacji świadków. Możemy jedynie przypuszczać, że Romowie niezbyt przejęli się wybuchem wojny, dopóki represje nie dotknęły ich samych. Wiemy, że w kolejnych latach wojny zginęły całe rodziny, pozostało wiele sierot. Wielu Romów zginęło także w obozie Auschwitz, jak Szczerbowie z Łącka czy Ciurejowie z okolic Starego Sącza[35].

Łemkowie – Rusini – Ukraińcy

Dwubiegunowo prezentują się postawy ludności łemkowskiej wyznania grekokatolickiego, co bardziej widoczne było na wsi sądeckiej niż w samym mieście. We wrześniu 1939 r. Łemkowie stanęli przed drastycznym wyborem: związania się z wygranymi Niemcami i nacjonalizmem ukraińskim lub popierania przegranych Polaków. Nie było półśrodka. O ile Romowie czy Żydzi stali z góry na pozycji ofiar, to Łemkowie, ale także po części mniejszość niemiecka, stanęli przed ciężkimi wyborami. Dla wielu wiązało się to z niewyobrażalnymi dramatami rodzinnymi.

Regionalista Józef Bieniek pisał trafnie, że Łemkowie stanowili wał etniczny. W 100 wsiach mieszkało 60 tys. Łemków. Byli oni rusofilami, popierającymi głęboko swoje ukraińskie korzenie, ale zdaniem Bieńka nie byli podatni na propagandę ukraińskich nacjonalistów. Jak pisał: trwali mocno na pozycjach, jeśli nie propolskich, to przynajmniej zachowawczych i pojednawczych[36]. Ruch związany z nacjonalizmem ukraińskim znalazł poparcie w rejonie bliższym Gorlicom. Tam też zdążały się na początku wojny najczęściej wystąpienia antypolskie. Takie zachowanie prezentowali m.in. Bazyli Czerniawski (dyrektor spółdzielni ukraińskiej w Gorlicach) czy ksiądz Mykita z Rozdziela. Wielu Łemków w późniejszym czasie podpisało także volkslisty. Pochodzili oni m.in. z Wierchomli Wielkiej i Małej czy Zubrzyka. Ich współpraca przejawiała się w pomocy aprowizacyjnej i finansowej. Część z Łemków, zachęconych pieniędzmi, przeszło na stronę ukraińskich nacjonalistów[37].

Ludność łemkowska z rejonów Krynicy i zachodniej łemkowszczyzny pozostawiła jednak po sobie chlubne świadectwo tych ciężkich dni. Warto podkreślić, że od początku wojny to oni odegrali ważną rolę w przerzutach przez granicę państwową. Bez postawy tej mniejszości do końca wojny nie udałoby się uratować wielu osób. Jest to w zasadzie temat słabo opracowany i wymagający szczegółowych badań. Wrzesień 1939 r. to czas masowych przekroczeń granicy przez żołnierzy kampanii wrześniowej z rozbitych oddziałów, którzy kierowali się do Rumunii lub na Węgry. Impulsem była wiadomość o tworzeniu przez generała Sikorskiego Wojsk Polskich we Francji[38]. Łemkowie odegrali bardzo ważną rolę w przeprowadzeniu ludzi „zielonym szlakiem”.

W przerzutach z udziałem Łemków szczególna rola przypadła Krynicy, którą ta grupa ludności praktycznie otaczała. Sprawę ułatwiał fakt, że przed wojną część Łemków z wielu powodów nielegalnie przekraczała granicę. W 1939 r. było to bezcenne doświadczenie. Istotny również był fakt, że Łemkowie po stronie słowackiej mieli wielu krewnych. Już po 1 września pomagali kuracjuszom, którzy zaskoczeni wojną chcieli wyjechać na zachód, a obawiali się pójścia wprost pod lufy niemieckich czołgów. Bieniek pisał o niezwykłej uczciwości Łemków: cechowała ich rzadko spotykana prostolinijność, surowy tradycjonalizm, wielka bezpośredniość i serdeczna gościnność[39]. Bazyli Sowa, jeden z nielicznych świadków pamiętających pomoc Łemków, opowiadał, że uciekinierzy przybywali także z Nawojowej lub Nowego Sącza. On sam był łącznikiem w siatce kurierskiej. Istotne były punkty przerzutowe w Łabowej i Nowej Wsi (u Jurki Steranko). Sowa wspominał szczególnie zapomnianego bohaterskiego kuriera Stefana Węgrynowicza[40]. Inny zasłużony Łemko, Harasym Gromosiak, szanowany gospodarz w Krynicy, od początku był zaangażowany w konspirację, a na jesień 1939 r. tworzył m.in. z Stanisławem Kmietowiczem komórkę ZWZ w tym kurorcie. Działalność tę przypłacił więzieniem (razem ze Stanisławem Marusarzem przebywał na Montelupich) i śmiercią przez rozstrzelanie w 1940 r.[41]

Im dalej na wschód od Nowego Sącza, tym stosunki z Łemkami były coraz gorsze. W okolicy Grybowa ludność łemkowska była pod większym wpływem nacjonalizmu ukraińskiego, co było pokłosiem przedwojennej propagandy. W czasie wojny miało to wpływ na zdarzające się wsypy kurierów. Dlatego w późniejszym okresie zrezygnowano z tamtych szlaków. W pozytywnym wymiarze zasłynęła szczególnie Muszynka, przez którą przeszło wielu uciekinierów. Tam i w Tyliczu Łemkowie pełnili także rolę przewodników, np. Izydor i Jan Cieniawscy, Teofil Chowaniec, Wasyl Łychański, Włodzimierz Nesterek, Daniło i Teodor Kostyszakowie (z Muszynki) oraz Andrzej Grabera, Jan Koczański, Teodor Dutka, Anastazja Pawliszak, Stefan i Włodzimierz Rostwejowie (z Tylicza)[42]. Szczególnie ważna rola przypadła proboszczowi grekokatolickiemu z Tylicza, ks. Włodzimierzowi Mochnackiemu, który z ambony głośno piętnował nacjonalizm ukraiński i apelował o zgodę. Najwyższą cenę za nieudzielenie poparcia krynickim nacjonalistom zapłacili Łemkowie z Powroźnika. W Auschwitz zginęli m.in. Józef Bartosz, Dymitr i Konstanty Galik oraz inni[43].

Musimy nadmienić, iż od samego początku wojny represjami objęty został kościół greckokatolicki, a szczególnie ci kapłani, którzy opowiadali się po stronie polskiej, a nie nacjonalistów ukraińskich. Dlatego tym bardziej należy podziwiać takich księży, jak proboszcz z Powroźnika[44].

Nie posiadamy materiałów, które mogłyby nam pokazać, w jaki sposób zachowywała się mniejszość Rusińska w Nowym Sączu na początku okupacji. Zapewne, tak jak bywało w powyżej przedstawionych przypadkach, postawy były rozmaite – od propolskich po proukraińskie. W późniejszych latach okupacji znamy w Nowym Sączu zadeklarowanych Ukraińców współpracujących z Niemcami (np. lekarz ubezpieczalni Jozefat Jaworski[45] czy szef prokuratury Marian Pasiczyński[46]), jednak w samym mieście postawy te były marginalne. Większość Ukraińców zaangażowanych w nowy nazistowski ład była osobami przyjezdnymi.

Ludność żydowska

W czasie wojny najbardziej pokrzywdzoną mniejszością narodową na Sądecczyźnie byli Żydzi. Z perspektywy czasu zdajemy sobie sprawę, że przecież mogli się spodziewać, jaki ich będzie czekał los. Żydzi nie mieli wyboru, jak Łemkowie i niemieccy protestanci – z góry byli skazani na bycie ofiarami wojny.

Jednym z powodów bierności Żydów wobec wojennych wydarzeń była działalność ówczesnych elit – religijnych i politycznych. Na Sądecczyźnie szczególnym autorytetem cieszyli się cadykowie z dynastii Halberstamów. Po śmierci założyciela rodu (Chaima Halberstama), sądecki rabinat obejmowali jego potomkowie. Od początku wojny, chociaż Żydzi doskonale wiedzieli, że będą prześladowani, rabini kazali czekać i modlić się do Boga. Potem wielu z ocalałych miało za złe propagowanie takiej postawy[47].

W latach 30. XX w. do Nowego Sącza napływały informacje o tym, co się dzieje z Żydami w Niemczech. Z III Rzeszy do miast regionu przybywali także żydowscy uciekinierzy. 27 marca 1933 r., w ramach ogólnoświatowego protestu Żydów przeciwko polityce hitlerowców wobec ich współwyznawców w Niemczech, w wielkiej synagodze nowosądeckiej zgromadziły się tłumy. Wszyscy gorąco poparli przemówienie dra Eliasza Tischa, który w ostrych słowach skrytykował stosunek rządu niemieckiego do wyznawców judaizmu[48]. W 1938 r. powstał w stolicy powiatu Komitet Pomocy Uchodźcom Żydowskim. Objął on opieką głównie uchodźców z Niemiec i Austrii, zapewniając przybyszom pieniądze i mieszkania w Nowym Sączu oraz w okolicy[49].

Przed samym wybuchem wojny panika dotknęła też sądeckich Żydów – nie tylko w stolicy regionu, ale też w okolicznych miasteczkach. W Muszynie w 1938 r. odsetek wyznawców judaizmu wśród mieszkańców wynosił 23% (748 osób). Rok później w miasteczku pozostało jedynie 550 Żydów[50]. Do Sącza przyjeżdżali Żydzi z zachodu, zaś sądeccy wyznawcy judaizmu wyjeżdżali na wschód. Dla przykładu, Giza Beller wspominała, że jej matka wróciła z Gdyni do Sącza, żeby teściom pomóc prowadzić fabrykę parasoli. Jej właściciele i ojciec Gizy wyjechali do Lwowa[51]. Żydzi wydawali się jedyną społecznością przeczuwającą wybuch wojny. Jeszcze przed jej rozpoczęciem sprzedawali majątki i wyjeżdżali. Przykładem może być Horowitz z Piwnicznej, który wyprzedał cały swój towar i wyjechał w nieznanym kierunku[52]. Przed wojną z tego miasteczka nad Popradem wyjechało ok. 50 osób z 282-osobowej społeczności żydowskiej. Uciekali ci, którzy bali się rozrachunków z Niemcami i volksdeutschami, młodzież akademicka oraz gimnazjalna[53]. Przed wkroczeniem okupanta wyjechali stąd wszyscy Żydzi i w momencie wejścia Niemców do miasteczka nie zastali oni tam ani jednego wyznawcy judaizmu[54].

Wrześniową ucieczkę wspominał także nowosądeczanin Emil Knebel. Tuż przed wkroczeniem Niemców do Nowego Sącza w jego rodzinie trwały dyskusje, czy uciekać czy zostać. Matka była przeciwna wyjazdowi, ale ojciec zdecydował, że wyjeżdżają. Przygotowanie do podróży było błyskawiczne, toteż wiele rzeczy zostawili w Sączu. Pojechali do ZSRR, gdzie trafili w ręce NKWD i zostali zesłani w głąb Rosji. Tam przeżyli wojnę[55]. Taki był los wielu tych, którzy wyjechali.

Jeden ze świadków wydarzeń, Salomon Lehrer, opisywał swoją ucieczkę z Nowego Sącza. Świadek należał do pobożnych chasydów. Wspominał rozterki rabina sądeckiego, Mordechaja Halberstama. Przed masową ucieczką był on wyrocznią dla wielu Żydów, którzy pytali go, czy mają wyjechać. Rabin, który przecież powinien być autorytetem dla swoich chasydów, wydawał się przerośnięty sytuacją. Krzyczał: Nie wiem! Róbcie, co uważacie za dobre[56]. Chasydzi niechętnie wyjeżdżali po wybuchu wojny, bowiem w żydowskiej dzielnicy pojawiły się plotki o 600 sądeckich Żydach zamordowanych przez Niemców w Przemyślu. Także w Dynowie mieli zostać spaleni znaczący Żydzi z Sącza[57]. Lehrer razem z ojcem udał się na piechotę aż do Bobowej, gdzie spotkali wielu rabinów, którzy uciekali na wschód. Świadek wspominał, że uciekający Żydzi byli nawet oskarżani przez Polaków o szpiegostwo na rzecz Niemiec, a podróży towarzyszyła atmosfera zagrożenia. Spotkali też wiele osób, które im doradzały i pomagały, jak polskie wojsko[58]. W ocenie Lehrera wybuch wojny wzmógł wśród ludzi postawy nieprzyjazne Żydom, a nazwa „Żyd” brzmiała jak zbrodnia[59].

Latem 1939 r. w Muszynie, Krynicy i innych uzdrowiskach przebywali goście żydowscy, pochodzący najczęściej z elity intelektualnej i majątkowej[60]. Wojna zastała w Muszynie m.in. Miriam Akvivę, która o jej wybuchu dowiedziała się z gazety. Jej ojciec kazał natychmiast wracać dzieciom do Krakowa. Były jednak trudności z kupieniem biletów, pociągiem jechało mnóstwo wojskowych[61]. Taka była atmosfera września 1939 r.

Kiedy 1 września, w piątek – dzień targowy – wybuchła wojna, w Nowym Sączu tylko Żydzi wykupywali jaja, masło, zboże, warzywa, a także owoce. Być może przewidywali nadchodzące ciężkie czasy[62]. Tymczasem represje zaczęły spotkać wyznawców judaizmu nie tylko ze strony Niemców, ale także okolicznych sąsiadów.

Zdarzyły się przypadki, że ludność polska, która widziała opuszczone domy, rozpoczynała proceder grabieży. Tak było na przykład w Piwnicznej z domem Abloserów. Wyjeżdżając, członkowie rodziny zabierali tylko najcenniejsze obrazy i biżuterię. Ich dom okradziono nawet z drzwi i okien, a pianino wyrzucono przez okno. Według relacji co poniektórzy wzbogacili się wtedy o 0,5 kg złota[63]. Generalnie Żydzi czuli się zagrożeni. Chaim Sieradzki z Nowego Sącza pisał o przygotowaniach do obrony miasta przed Niemcami: polscy studenci patrolujący ulice, uzbrojeni w staromodne karabiny, otrzymali rozkaz strzelania do każdej osoby uznanej za podejrzaną, zwłaszcza po godzinie policyjnej, czyli 19. Jednego wieczoru dwóch uzbrojonych studentów, z których jednego znałem, chciało strzelać do mnie dwie minuty po siódmej na progu mojego własnego domu. Właśnie wróciłem z wizyty u dziewczyny imieniem Renia, niebieskookiej blondynki o pięknej figurze. Studentów swędziały palce i bardzo mnie nastraszyli. Zwróciłem się do tego, którego znałem, prosząc: „Przecież mnie znasz. Dopiero co tydzień temu rozmawialiśmy w bibliotece o książce”. Zawahał się i opuścił karabin. „Mamy swoje rozkazy, ale masz szczęście chłopcze”. Miałem szczęście, na ich twarzach odbijał się żal, że stracili szansę by kogoś zastrzelić i donieść o tym przełożonym[64].

W innych relacjach można dostrzec zróżnicowane postawy społeczne wobec rozpoczynających się prześladowań Żydów. Michał Bergman-Winter pisał, że po zajęciu Nowego Sącza przez Niemców część młodzieży była z tego powodu szczęśliwa. Dotyczyło to także młodych potomków osadników niemieckich[65]. Opisywał, że Sądeczanie doprowadzali Niemców do mieszkań żydowskich: dorośli i poważni mieszkańcy miasta w ogóle nie oponowali przeciwko haniebnym czynom swojej młodzieży[66]. To milczenie też bolało. Zdaniem Bergmana okupacja uaktywniła nie wszystkich Sądeczan, ale chuligańską – antysemicką polską młodzież[67] i wyrzutki społeczeństwa[68].

W tym czasie, kiedy wielu uciekało czy zabezpieczało majątek, sporo Żydów zostało wcielonych do armii i walczyło w kampanii wrześniowej. Część nie przypuszczała, że nie wróci do domu, jak znany społecznik sądecki i adwokat dr Stanisław Körbel, który dostał się do sowieckiej niewoli i został zamordowany w Charkowie[69]. Najbardziej znanym żołnierzem żydowskim września 1939 r. był kapitan Izydor Templer z Nowego Sącza. W latach 30. miał spore zasługi dla 1 Pułku Strzelców Podhalańskich, czego dowodzą uzyskiwane przez niego odznaczenia. Na początku II wojny światowej został kwatermistrzem pułku. Potem był internowany w Rumunii, a następnie trafił do obozu jenieckiego w Niemczech[70].

Powroty do domów po działaniach wojennych nie były łatwe. Pochodzący z Ochotnicy żołnierz kampanii wrześniowej Pinkas Kornhauser wspominał, że po ucieczce z niewoli niemieckiej chciał się pozbyć munduru polskiego, bo mógł być łatwo schwytany. Mimo iż miał dobry mundur, nikt nie chciał żydowi dopomóż. Dopiero pod groźbą (miał przy sobie granat ręczny, który przez zapomnienie nie oddał) udało mu się uzyskać stare łachmany[71] – zapisano w relacji. Po drodze nikt mu nie chciał też sprzedać żywności. Kiedy dotarł do domu, zobaczył, że jest doszczętnie ograbiony. Całkiem inaczej powrót z kampanii wrześniowej wspominał Emil Steinlauf. Podczas jego udziału w wojnie obronnej gospodarstwem w Krasnem Potockiem opiekowała się żona z dziećmi. Wszystko odbywało się sprawnie, dzięki pomocy polskich sąsiadów, z którymi rodzina zawsze żyła w świetnych kontaktach. Zresztą w późniejszym okresie Żydzi zostali uratowani przez sąsiedzką rodzinę Królów. W ocenie Emila Steinlaufa, w Krasnem Potockiem nie było widać wojny do 1941 r.[72] Potwierdza to wiele relacji łemkowskich i mieszkańców mniejszych wsi, opisujących, że wojna rozgrywała się w Nowym Sączu, większych miejscowościach i skupiskach ludzi.

Niemcy w ocenie Żydów tuż po zajęciu Nowego Sącza próbowali przygotować pogrom wyznawców judaizmu. Dowodem miały być plakaty antyżydowskie, które pojawiły się zaraz po wkroczeniu wojska[73]. Żydów oskarżano o zabicie hitlerowskich dywersantów, którzy już w sierpniu 1939 r. prowadzili pronazistowską działalność na Sądecczyźnie. Ludność żydowska została wzięta w obronę przez młynarza Jenknera, znanego mieszczanina, który legitymował się niemieckimi korzeniami. Ojciec Jenknera powiedział jednak z przekonaniem: „Żydzi nie przyłożyli ręki do zamordowania szpiegów. To jasne, że zrobił to polski rząd”. Te stanowcze słowa wyjęły Niemcom z ręki pretekst do pogromu i tym sposobem ojciec Jenknera ocalił Żydów tego miasta[74] – wspominał Markus Lustig. Podobną wersję wydarzeń spisał Chaim Sieradzki[75].

W samym Nowym Sączu wrzesień wyglądał względnie spokojnie dla Żydów. Takie oceny dominowały z perspektywy czasu, jednak wiele osób już wtedy przeżywało dramatyczne chwile. Samuel Kaufer pisał: Zaczęło się od wypadków, które w porównaniu do zbrodni lat następnych wydają się niewinnymi żartami, dowcipami. Chwytano do pracy mężczyzn, z której wracali często posiniaczeni, pokrwawieni. Znęcano się nad nami w bestialski sposób – obeszło się jednak bez ofiar, a dla nas było to zawsze zasadniczą kwestią[76]. Jesienią 1939 r. pojawiają się pierwsze Ofiary Holokaustu. Roztrzaskany o mur Izby Skarbowej ginie Mendel Ciastky Traksy, znany w Nowym Sączu handlarz[77].

Po wkroczeniu Niemców do Nowego Sącza, 6 września 1939 r., odbyła się pierwsza łapanka wśród Żydów[78]. Podobnie było w pierwszy szabat po zajęciu miasta, kiedy Niemcy wpadali do bożnic i synagog, aresztując modlących się[79]. Michał Bergman-Winter padł ofiarą jednej z takich łapanek i został przeznaczony do pracy na kolei. Wspominał, że najaktywniejszymi prześladowcami Żydów w tym miejscu byli potomkowie kolonistów niemieckich. Upokarzali oni swoich dawnych sąsiadów, wymyślając im irracjonalne i absurdalne zadania do wykonania, które często przypominały tragiczny spektakl. Potomkowie niemieckich kolonistów z Dąbrówki bili pracujących na kolei Żydów prętami żelaznymi, brudnymi i naoliwionymi szmatami[80]. Bergman odnotował, że przyglądali się temu niektórzy bezradni polscy kolejarze[81], którzy próbowali pomóc Żydom. Często ostrzegali nas przed niebezpieczeństwem grożącym ze strony Niemców. Często też okazywali nam czynną pomoc w postaci cennej dla nas żywności[82] – pisał. Przedwojenni sąsiedzi przynosili mu jedzenie i ułatwiali kontakt z rodziną. Bergman podkreślał szczególną rolę Zbigniewa Mazurka, który pomagał jego rodzicom aż do czasu, kiedy trafili do getta[83].

Jakub Müller wspominał o niezwykłym wydarzeniu, jakim na początku wojny było zastrzelenie Żyda naprzeciw poczty w Nowym Sączu. W zdrowym jeszcze i nie przyzwyczajonym do widoku krwi społeczeństwie była to patologia – za kilka lat zupełne normalność. Te pierwsze, rzadkie jeszcze, ofiary pochowane były na cmentarzu żydowskim przy ul. Rybackiej. Nie stawiano im macew, jak jest w zwyczaju religijnym, jedynie oznaczano miejsca pochówku numerami, do czego wykorzystano nagrobki z kwatery żołnierzy I wojny światowej. W specjalnym zeszycie zapisywano dane zmarłych[84].

Równolegle z eksterminacją ludności żydowskiej rozpoczęła się dewastacja świątyń i likwidowanie religii. Można było to zauważyć w pierwsze święto pod okupacją niemiecką – święto Sukkot, czyli szałasów. Stało się ono zapowiedzią końca religii. W Nowym Sączu dr Hein (niemiecki naczelnik miasta) osobiście jeździł na koniu i niszczył szałasy, które zgodnie z prawem religijnym budowali Żydzi[85]. W pierwszy szabat pod okupacją urządzono pokaz na Rynku; jak wspominał S. Lehrer, Niemcy zebrali Żydów z pejsami i długimi brodami, którzy pozowali do fotografii w karykaturalnych pozach. Potem zdjęcia te pokazano w „Der Sturmer” jako część artykułu „Żydowscy podżegacze wojenni”. Podobną zabawę Niemcy urządzili sobie z bratem ostatniego sądeckiego rabina, Herschem Halberstamem. Grupa Żydów stanęła na placu, rabin stał przed nimi, a pozostali oskarżycielskimi gestami wskazywali rabina jako winnego ich losu. Fotografia również ukazała się w „Der Sturmer”. Podpis zdjęcia wskazywał, że tutejsi Żydzi wystąpili przeciw rabinowi[86]. Oczywiście była to czysta niemiecka propaganda, w którą nikt w Nowym Sączu nie wierzył.

Początkowo to SS-mani byli największym postrachem Żydów nowosądeckich. To oni podpalali i obcinali im brody, przez co wszyscy bali się wyjść na ulicę. Żydzi ciężko pracowali, zbierali śmieci z chodników. Potem, kiedy pojawiło się gestapo, nakazano Żydom dostarczyć złoto. Swoje kosztowności miały oddać synagogi, bożnice i domy modlitw. W osiem dni Żydzi nowosądeccy mieli dostarczyć kandelabry, świeczniki itp. W tym celu zdemontowano w nowosądeckiej synagodze ważący ponad 1000 kilogramów wielki żyrandol[87]. Na koniec 1939 r. Niemcy urządzili na Rynku jeszcze jeden poniżający dla Żydów spektakl. Odbył się on w wyjątkowym dniu, w święto Chanuki. Niemcy kazali ortodoksyjnym Żydom tańczyć, klaskać, musieli jeździć na sobie, jak na koniach. Wcześniej na Rynek wnieśli na głowach menory i kandelabry. Trwało to od 10 rano do 2 po południu.

Tak ten dzień wspomniał Markus Lustig: Podczas święta Chanuki Niemcy przeprowadzili akcję przeszukania w żydowskich domach. Wszystkie formacje policji weszły do miasta: policja niemiecka, policja wojskowa i policja polska. Wszyscy żydowscy mężczyźni zostali wyprowadzeni z domów, w których przeprowadzono przeszukania i zabrano to, co przyszło im do głowy, głównie pieniądze i rzeczy wartościowe. Wywracali łóżka, materace, opróżniali szafy. Wszystko się działo od najwcześniejszych godzin rannych aż do 10:00. Do naszego domu wkroczyli wysocy rangą żandarmi, szukając broni. Ojciec, na szczęście, był na poddaszu, dokąd nie doszli. Gdy skończyli rozległe przeszukania we wnętrzu domów, złapali dużą grupę chasydów, z pejsami i brodami, w samym środku modlitwy, wciąż opatulonych w tałesy. Zaprowadzili ich do centrum miasta. Zaczęło się przedstawienie. Polacy stali naokoło a Niemcy zaczęli ściągać chasydom zegarki, ubrania i buty, rzucając je Polakom. Podpalali im brody, obcinali pejsy, każąc im śpiewać i tańczyć. Było to akcja chanukowa. Wśród dręczonych było kilku rabinów z Łabowej, Gorlic i Satmer. Wielu z nich zostało zabranych do szpitala w rezultacie razów, które otrzymali podczas tego publicznego znęcania się. Polacy w czasie prześladowania mogli zabierać Żydom buty, płaszcze i ubranie. Po akcji wielu chasydów trafiło prosto do rąk lekarzy. Wówczas tylko aptekarz Jarosz, w ostrych słowach, skrytykował Polaków oglądających to widowisko. Powiedział także gapiom: My będziemy następni[88].

Markus Lustig tak wspominał początkowe dni wojny: W pierwszych miesiącach wojny, od września do grudnia 1939 r., życie w mieście toczyło się mniej więcej zwyczajnie. Niemcy wydali nawet instrukcję, by otworzyć wszystkie sklepy. Pod okiem ojca otwarto skład ubrań i konfekcji rodziny Teler, która sprzedawała garnitury na ulicy Jagiellońskiej. Ojciec otworzył sklep i zaczął sprzedawać towar, pomagała mu służąca rodziny Teler, która nadal mieszkała w sklepie. Niemcy wprowadzili do sklepu niemieckiego komisarza i sprzedawali garnitury klientom, którzy stali w długich kolejkach. Po kilku dniach pojawił się Izajasz Bergman, zięć Telera, który przybył zamieszkać w sklepie wraz ze swoją żoną. Ojciec przekazał mu klucze a Izajasz w zamian dał mu kilka garniturów. Nowy lokator znał szefa niemieckiej policji i chciał utrzymać z nim dobre relacje[89]. Każdy wiec radził sobie jak mógł, ale z dnia na dzień było gorzej.

Pogarszały się cały czas warunki lokalowe Żydów. Odbierano im domy i wille, zakazywano prowadzenia sklepów i handlu. W listopadzie 1939 r. do Sącza przybyli pierwsi przesiedleńcy z Łodzi i Sieradza[90]. Pogarszała się sytuacja żywnościowa.

Pierwsze poniżające Żydów ustawy legislacyjne pojawiły się pod koniec 1939 r. Najbardziej znanym było rozporządzenie Hansa Franka, gubernatora GG z 1 grudnia, nakazujące noszenie opasek z gwiazdą Dawida na prawym rękawie. Obowiązywało ono wszystkich powyżej 10. roku życia. Istotnym wydarzeniem był także nakaz pracy wydany w październiku. Objął on mężczyzn między 14. a 60. rokiem życia. Kolejne rozporządzenia miały na celu najpierw zepchnąć Żydów na margines gospodarczy, a potem w ogóle usunąć. Już 21 września Richard Heydrich (szef Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa III Rzeszy) wystosował do podległych mu dowódców grup operacyjnych tajny telegram w sprawie obchodzenia się z Żydami na terenie Polski, w tym dotyczący przesiedlania i koncentrowania ludności. Padło w nim słowo „cel ostateczny”, oznaczające eliminację ludności. Tego samego dnia nakazano tworzyć Judenraty, czyli rady żydowskie praktycznie zależne od Niemców. Jesienią 1939 r. taka instytucja powstała też w Nowym Sączu.

Prawo „unormowało” także grabieże. Początkowe, dzikie, kradzieże usankcjonowano prawnie, konfiskując całość żydowskiej własności w większości miast Generalnego Gubernatorstwa już jesienią 1939 r. W październiku rekwirowano banki, fabryki i sklepy. Wydano z datą 1 września 1939 r. (gdzieniegdzie – 1 stycznia 1940 r.) zakaz transferu własności żydowskiej dla innych narodowości, bowiem szerzył się proces przepisywania majątków na Polaków, najczęściej bliskich przyjaciół. W październiku Żydzi musieli także zdeponować w bankach wszystkie oszczędności powyżej 2000 zł.

Poniżeni, ograbieni i wystraszeni oczekiwali, co będzie dalej, niemal do końca łudząc się, że Niemcy to jednak kulturalny naród i na pewno nie stanie się im krzywda.

Mniejszość niemiecka i ewangelicy

Sytuacja mniejszości niemieckiej była całkowicie inna niż łemkowskiej, romskiej i żydowskiej. Przedstawiciele tej grupy w większości byli ewangelikami, aczkolwiek nie wszyscy wyznawcy protestantyzmu identyfikowali się z hitleryzmem. Warto zaznaczyć, że większa część tutejszej ludności, która legitymowała sie niemieckim pochodzeniem była już spolszczona, zachowała jedynie odrębne wyznanie. Od XIX w. całe rodziny lub poszczególne osoby z wielu względów przechodziły na inne religie chrześcijańskie (np. ze względu na małżeństwa mieszane). Zjawisko to sprzyjało asymilacji z Polakami.

Mimo to już przed wojną w Nowym Sączu wielu młodych Niemców rozpoczynało działalność wywiadowczą na rzecz III Rzeszy. Swoje rozpoznanie prowadziła na Sądecczyźnie wrocławska placówka wywiadu wojskowego. W latach 30. taką działalnością trudnili się m.in. nauczyciel Oswald Stamm i student Oswald Decker z Dąbrówki Niemieckiej. Prawdopodobnie byli oni członkami Abwehry[91].

Od początku 1939 r. silna nagonka antyniemiecka odczuwalna była też w Nowym Sączu. Stosunki z pozostałą ludnością zaostrzyły się pod koniec sierpnia. W lipcu w szkole w Dąbrówce znaleziono materiały wybuchowe[92]. W nocy z niedzieli na poniedziałek 27/28 sierpnia kilka młodych osób pochodzenia niemieckiego pod dowództwem Grubera podłożyło bombę na moście kolejowym w Jamnicy; dywersanci zniszczyli jeden tor. Polskie władze natychmiast przeprowadziły rewizję w Dąbrówce Niemieckiej, gdzie ujawniły broń, amunicję, materiały wybuchowe i krótkofalówkę. W czasie śledztwa przesłuchano 100 osób[93].

Reakcja społeczeństwa polskiego była natychmiastowa – urwały się kontakty ze wszystkimi potomkami Niemców i ewangelikami: towarzysze zabaw trzymali się z daleka – pisał Rudolf Herold. Jeszcze przed 1 września dwa razy obrzucono jego dom kamieniami[94]. Według relacji Walloschke na kilka dni przez początkiem wojny na ulicy został pobity znany młynarz Jenkner. Było to zaskoczenie, bowiem cieszył się on poważaniem wszystkich mieszkańców miasta. Okazało się, że kilka godzin później policja przeszukiwała młyn Jenknera, a jego najbliższych aresztowano. Nikomu nic nie udowodniono, nie znaleziono też nic kompromitującego Jenknera[95]. W tym czasie na Rynku spalono czarną kukłę Hitlera, którą wykonano ze słomy. Do twarzy doklejono jej charakterystyczny wąsik[96]. Co ciekawe, Arnold Schmidt, który w tym czasie trafił do więzienia (podejrzany o szpiegostwo), spotkał się tam z bardzo dobrym przyjęciem reszty więźniów. Nie robiono mu wyrzutów, że jest Niemcem, nie odczuwał nawet najmniejszego prześladowania. Tak więc reakcje były rozmaite[97].

Kolejnej nocy, 28/29 sierpnia, wykryto w lesie w Łomnicy Zdroju i kościele ewangelickim w Nowym Sączu broń, amunicję i 200 opasek ze swastyką. Ponadto 29 sierpnia dywersanci ostrzelali pociąg na linii kolejowej Ryto – Piwniczna. W tym samym dniu polski kontrwywiad aresztował 14 osób. Pochodzili oni z Nowego Sącza, Dąbrówki Niemieckiej i Krasnego Potockiego. Wszyscy należeli do Jungdeutsche Partei, a co po niektórzy do Verband Deutscher Hochschuler in Polen. Oskarżono ich o dywersję i działalność szpiegowską. U Gustawa Deckera w Dąbrówce Niemieckiej znaleziono plan zamachu na most kolejowy w Kamionce Wielkiej. Mimo zatrzymań 30 sierpnia próbowano zniszczyć tory kolejowe w Grybowie, na rzece Białej. 31 sierpnia prasa napisała, że kierownikami grupy dywersyjnej byli Maks Jenkner i student filozofii Oswald Decker[98].

Ciekawie prezentuje się postawa kościoła ewangelickiego w Nowym Sączu. Opracowania historyczne i wspomnienia Sądeczan jednoznacznie wskazują, że działająca przy nim szkoła była „V kolumną”. Odbiór wydarzeń wojennych z perspektywy Niemców był zgoła odmienny – co nie znaczy, że słuszny. Należy krytycznie spojrzeć na wspomnienia Walloschke, który w swojej publikacji bardziej sympatyzuje z Niemcami niż z Polską. Mimo wszystko jego publikacja daje pełniejszy obraz początku II wojny światowej na Sądecczyźnie.

Jeszcze przed wybuchem wojny pastor Walloschke musiał zakwaterować w swojej kancelarii polskiego żołnierza, który zajmował telefon. Dzieci były zdziwione, bowiem tyle polskich szkół stało pustych[99]. Być może był to jednak celowy zabieg, aby odciąć potencjalnych szpiegów – jak postrzegano niemal każdego ewangelika – od połączeń. W tych okolicznościach nastąpiła pamiętna dla rodziny chwila: Po powrocie z miasta [ojciec] nie wszedł do kancelarii. Widocznie roztrzęsiony i blady wyszeptał mało słyszalne: „jest wojna”. Przerażające milczenie[100]. Nie wiedzieli co zrobić; z jednej strony cieszyli się w mieście szacunkiem, z drugiej strony bali się, że zostaną posądzeni o zdradę za jakąś błahostkę, jak np., za słuchanie radia po niemiecku. Od tej pory radia słuchali po kryjomu, pod kocem i z dala od kancelarii, gdzie urzędował żołnierz. Słuchali propagandy niemieckiej, która podawała m.in. informacje, że to Polacy zaatakowali radiostację w Gliwicach. Walloschkowie nie byli pewni zwycięstwa ani jednej, ani drugiej strony. Bardziej podatni na polską przedwojenną propagandę, wierzyli, że istnieje możliwość, że Wojsko Polskie stanie w Berlinie. Szybkie zwycięstwa Niemiec budziły w rodzinie nadzieję, że nikt się nimi nie zajmie i unikną aresztowań oraz prześladowań. W nocy jednak dotarli do nich dwaj policjanci, którzy kazali się im ubierać. Pastorowej z dziećmi kazali opuścić do godziny 10 rano miasto i obszar przygraniczny, zaś pastor i jego syn Harald zostali zabrani przez policję[101].

Wyjeżdżający stali w kolumnach przed Zabełczem. Tam o uciekinierów troszczył się kurator gminy Eugeniusz Aleksander z żoną. Ludzie spali w stodole, w stajniach, w dworze na Załubińczu. Koncentracja ludności tutaj miała być przemyślana – znajdowali się z daleka od działań frontowych. Czas płynął spokojnie, choć uciekinierzy stworzyli warty, aby pilnować wozów i zabudowań. Tymczasem przejeżdżały kolumny polskich żołnierzy, których niektóre rodziny zaopatrywały w wodę. Wielu było rannych. Kolejnego dnia wkroczyli Niemcy, a uciekinierzy masowo wracali do domów, które bywały splądrowane – stanowiły jednak one mniejszość, bowiem przedwojenni sąsiedzi zachowywali się całkiem przyzwoicie[102].

Rudolf Herold wspominał, że na początku okupacji razem z bratem, tak jak wszyscy Sądeczanie, obserwował nadlatujące samoloty. Wiadomość o wybuchu wojny dotarła do nich jeszcze przed południem 1 września. Rodzina otrzymała rozkaz wyjazdu do Tarnowa, ale zdecydowała się jeszcze zatrzymać w Nowym Sączu – kilka dni nocowali u rodziny Launhardt na ul. Batorego. Uskarżał się, że był z rodziną tropiony przez policję, co było jednak zupełnie zrozumiałe w kontekście kontaktów sąsiadów z dywersantami. 3 września wrócili do domu, a ulica w Dąbrówce była pusta, choć dzień wcześniej znajdowało się tutaj sporo furmanek. Polska obrona miasta ulokowała w tym miejscu magazyny. Zobaczył tam żołnierzy, których tak opisał: Oddział przedstawiał się w opłakanym stanie. Ranni żołnierze mieli części mundurów, najczęściej byli bez broni. W ogrodzie stał karabin przeciwlotniczy. Rodzina dostała się do domu i na wózek spakowała ubrania, swoje rzeczy. Spodziewali się, że podzielą los wielu uciekinierów, choć tego nie chcieli[103].

Obawa przed niemieckimi dywersantami była tak wielka, że ewangelików ze Stadeł i Podrzecza przesiedlono do Nowego Sącza[104]. Wydaje się, że przeprowadzki o których mowa powyżej były przymusowe i wszechobecne. Przenoszono do miasta także mieszkańców Dąbrówki Niemieckiej – widok był smutny: większość szła piechotą, jedynie starszy Ohly jechał koniem. Następnie wszyscy jechali w stronę Jurkowa i na Tarnów. Poza miastem ewangelicy bali się mówić, kim są. Herold wspominał, że kiedy zatrzymali się w Tęgoborzy, wyjaśnili właścicielowi domu, że uciekli, ponieważ mieszkali za blisko dworca kolejowego. Mimo iż gospodarz zorientował się, że miał do czynienia z Niemcami, nie przegonił ich, ale im dopomógł. Bali się, bowiem po wsi krążyli polscy żołnierze, którzy mogli się z nimi szybko rozprawić. Uciekinierzy tym bardziej byli pod wrażeniem gościnności rolnika – właściwie ryzykował on swoje życie[105]. Nieciekawy los spotkał Gustawa Herolda, który uciekając z Nowego Sącza, został zatrzymany przez policjantów w Rożnowie pod zarzutem szpiegostwa i zamknięty w chlewiku. Atmosfera była co najmniej pogromowa – według jego relacji na zewnątrz był tłum rozwrzeszczanych ludzi. Dzięki innym, bardziej polubownie nastawionym osobom, udało mu się uciec i wrócić do domu[106].

Po wybuchu wojny, 2 września z więzienia przy ul. Pijarskiej z Nowego Sącza żandarmeria zabrała najbardziej zagorzałych dywersantów i pod eskortą wywieziono ich koleją do Tarnowa. Rozstrzelano ich 8 września pod Baranowem Sandomierskim, w obliczu otoczenia transportu przez siły niemieckie[107]. W późniejszych miesiącach winę za ich śmierć próbowano zrzucić na sądeckich Żydów. Jeszcze przed wkroczeniem Niemców do miasta odkryto radiostację w okolicy dworca kolejowego. Poza tym ujawniono sabotaż gospodarczy i dywersję w postaci rozkręcania szyn[108].

Kwestia zamordowanych dywersantów wróciła do Nowego Sącza 13 listopada. Tego dnia okupant w asyście duchownych ewangelickich urządził dywersantom ekshumowanym z Baranowa Sandomierskiego uroczysty pogrzeb. Wśród 11 pochowanych tego dnia był wspomniany nauczyciel Oswald Stamm (29 lat) i młody kupiec z ulicy Na Rurach Edward Stuber (26 lat)[109]. Co ciekawe, przed wojną Edward był czołowym zawodnikiem „Strzelca”. Jego brat zginął w 1939 r., walcząc w Wermachcie.[110]

Nie wszyscy ze strachem patrzyli w przyszłość. Roland Walloschke pisał: Wśród nas Niemców był szczególny nastrój. To był strach przed czymś nieznanym, także radosno-napięte oczekiwanie na nadchodzące (…) Duma być Niemcem ogarnęła nawet niektórych z nas, którzy byli na najlepszej drodze swoją ojczystą mowę zapomnieć i poddać się asymilacji. Walloschke jednocześnie będąc obywatelem polskim i znając naszą historię miał wiele zrozumienia, że Polska dążyła być państwem narodowym i dla swej niezależności chciała się postawić[111].

Ciekawie wspomniany wyżej Herold opisuje pierwsze spotkanie z żołnierzami, których spotkał w rejonie Tęgoborza już 6 września. Pozdrowiliśmy ich zwyczajnym „niech będzie pochwalony”, zostaliśmy od razu pouczeni, że w Niemczech pozdrawia się „Heil Hitler”. Po tej nauczce jego rodzina mogła już wrócić do Nowego Sącza[112].

Od początku wojny wśród mniejszości niemieckiej pojawiły się osoby, które chętnie współpracowały z okupantem. Należy zaznaczyć, że volkslisty podpisywali też przedstawiciele innych narodowości, którzy doszukiwali się swojej niemieckości. Okupant od początku musiał szukać współpracowników poza terenem Niemiec. Zbiory płodów rolnych, pobór na roboty, zwalczanie partyzantki nie były w gestii wojska, zajętego innymi zadaniami[113]. Ciężko stwierdzić, na ile w 1939 r. ludźmi podpisującym volkslisty kierowała chęć przeżycia, a na ile nowa moralność, nazwana przez badaczy „partykularną” lub „uniwersum powszechnych zobowiązań”, która dawała przynależność do lepszego (lub gorszego) społeczeństwa. Dawała ona lepsze prawa, ale nakładała również obowiązki. Postępki tych, którzy współpracowali z nazistami zweryfikowało po wojnie sumienie, które jednym nakazało wyjechać, innym popełnić samobójstwo lub pozostać i wystawić się na szykany lub nawet samosąd[114]. Jest to temat rozległy i bardzo obszerny, który wymaga pogłębionych badań.

Wśród najbardziej zagorzałych współpracowników gestapo znajdowało się wielu przedwojennych aktywistów społecznych, którzy podpisali volkslistę, o czym mówią liczne relacje. Przykładem może być Joann Svoboda, o którego zbrodniach szczególnie pisali Żydzi[115]. Znany jest także przypadek Johana Gorki czy Franciszka Lawitschki ze Starego Sącza.

Najczęściej listy o współpracy podpisywano wybiórczo, rzadko całymi osiedlami czy wioskami. Tego ostatniego rozwiązania próbowano, ponieważ niektóre osady miały korzenie w kolonizacji józefińskiej lub zamieszkiwało je sporo potomków niemieckich przybyszów[116].

Ciekawie sytuacja prezentowała się w stolicy regionu. Nawet ci ewangelicy, którzy podpisali volkslistę niezbyt pilnie zajmowali się losem tysiącletniej rzeszy. Silne podziały następowały nawet w rodzinach, jak u Weimerów. Jan Weimer, urodzony w 1923 r. odmówił podpisania volkslisty, mimo gróźb torturami[117]. Podobnie uczynił jego ojciec Gustaw, były urzędnik bankowy. Za karę, iż nie podpisał listy, miał zbierać śmieci i czyścić rynek sądecki razem z Żydami, co było bardzo upokarzające[118]. Brat Gustawa podpisał listę i został inspektorem w Schulamcie, jednak o działalność antypolską nie można go oskarżać, czasem spotyka się wręcz przeciwne opinie[119]. Część świadków tamtych dni twierdzi jednak, że to on wydał organizację Orła Białego, co skończyło się egzekucjami wielu młodych gimnazjalistów[120]. Podobnie było w rodzinie Frohlichów. Ernest, który był cechmistrzem i znanym kowalem w czasie okupacji trafił do niemieckiego aresztu na Czarneckiego. Mimo tortur nie podpisał volkslisty. Józef Homecki wspominał później: Pokazał później u mnie swoją czarną krawatkę, mówiąc, że jej nie zdejmie wcześniej, aż „Hitlera szlag trafi, a jeżeli tego nie dotrzyma, mogę mu napluć w twarz”. Nie życzył sobie, aby po jego śmierci, której się spodziewał, jego żoną zaopiekował się jego brat volksdeutsch[121]. Ludzie byli podzieleni w rodzinach. Walloschke wspominał, jak jego brat Harald – syn pastora – całkiem podniecony oznajmił „dziś wieczór przemawia Hitler”. Ale odczepnie odparował mu mój mały bystry brat Herbert: „Jego powinni dawno powiesić!” [122].

Także właściciele sklepów, którzy podpisali volkslisty byli przychylni bardziej podziemiu niż okupantowi. W Rynku 22 sklep posiadał volksdeutsch Józef Aleksander, który mało interesował się handlem. Prowadził go jednak prawdziwy patriota Edward Smajdor, nauczyciel, wspomagający partyzantów[123]. Przy Jagiellońskiej 18 działał sklep Spółdzielni Rolniczo-Handlowej „Rolnik” w Nowym Sączu. Na jego czele w czasie okupacji stał przedwojenny oficer Wojska Polskiego Henryk Butz, oficjalnie volksdeutsch. Mimo to wspomagał on podziemie, zaopatrując je m.in. w cukier[124]. W sklepie z artykułami chemicznymi Jana Grubera pracował w czasie okupacji Jan Śmierciak, który zajmował się kolportażem prasy podziemnej[125], a sam Gruber był żarliwym patriotą, który podziemiu przekazywał artykuły chemiczne i pieniądze. Odmówił podpisania volkslisty[126].

Różne były zachowania inteligencji. Część nauczycieli gimnazjalnych, mająca korzenie ewangelickie lub żony ewangeliczki, podpisało volkslistę[127]. Inż. Maksymilian Geisler, w latach międzywojennych dyrektor wydziału ruchu drogowego, odmówił jej podpisania, razem z żoną i synem. Jego dziadek pochodzący z Bawarii nosił przy nazwisku „von” i mieszkał w Berlinie. Być może dlatego jego odmowa akurat spotkała się ze zrozumieniem gestapowców[128]. W latach 1940–1944 Geisler prowadził szkołę, zatrudniając większość przedwojennych nauczycieli z I Gimnazjum (m.in. Rapfa, Gargulę i innych)[129]. Wyjątkową postawę wykazała też Wilma Uhl, która w czasie okupacji na strychu swojej willi ukrywała egzemplarze I tomu Rocznika Sądeckiego, przeniesione do różnych części miasta z Domu Parafialnego przy ul. Ducha Świętego 2[130].

Zachowanie przyjazne Żydom okazywał młynarz Jenkner. Z czasów przedwojennych znał się doskonale z żydowskimi młynarzami i piekarzami, mówił biegle w jidysz, a w czasie wojny wielokrotnie ręczył za niewinność Żydów własnym honorem i ryzykując życie[131]. Podobnie przyjazną Polakom i Żydom postawę prezentowała rodzina Aleksandrów. Alfred Aleksander w 1939 r. był mianowany zarządcą cegielni w Biegonicach. Przez lata zatrudniał Polaków i Żydów na fikcyjnych dokumentach, chroniąc ich od wywózek do Rzeszy i obozów zagłady. Warto nadmienić, że mimo iż w jego domu stale mieszkali Niemcy, Aleksander ukrywał dwie Żydówki, a także osoby poszukiwane przez gestapo[132]. W historii miasta zapisał się też Eugeniusz Aleksander, który został postawiony przez Niemców na czele dawnej Kasy Oszczędności. Na budynku banku wisiał pomnik Jagiełły, który okupant kazał jesienią 1939 r. zniszczyć. Dzięki sprytowi Aleksandra oraz szeregu polskich pracowników monument został pocięty i ukryty w podziemiu siedziby banku. Wrócił na swoje miejsce w 1945 r.

Oczywiście nie można zapomnieć o tych, którzy aktywnie współpracowali z Niemcami. Pośród mieszkańców Nowego Sącza po wojnie wytyczono aż 170 spraw karnych w sprawie przystąpienia do narodowości niemieckiej[133]. Znamiennym jest fakt, że prawdziwi sympatycy hitleryzmu żyli w enklawach pielęgnujących niemieckość, nie tam, gdzie mieszkali pomiędzy Polakami czy Żydami. Asymilacja i polonizacja zdecydowanie służyły im do zachowania w czasie wojny moralnie słusznej postawy. Przykładem osady, w której żyło wielu Niemców były Stadła, czy dzielnica Nowego Sącza, Dąbrówka Niemiecka (wcześniej osobna wieś). Zbadanie postaw mieszkańców tych wsi może w przyszłości dać pełen obraz omawianego tematu w całym regionie. Jednak także w Nowym Sączu nie brakowało sympatyków nazizmu. Jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników Hitlera był właściciel drukarni, Rudolf Wholwonder. Przejął on zakład po Żydach i pracował na zlecenie władz[134]. W obliczu końca wojny ewakuował się z maszynami do Poznania, gdzie w kilka miesięcy potem zmarł[135]. Ponurą sławą cieszyła się też rodzina Deckerów z Dąbrówki Niemieckiej, choć tak naprawdę większość z tych przekazów oparta jest na wspomnieniach, a nie na dokumentach[136].

Nie da się ukryć, że od początku okupacji ci, którzy mieli niemieckie pochodzenie lub współpracowali z okupantem, mieli lepiej. Rudolf Herold wspomniał, jak zaraz po zajęciu miasta dzieci niemieckie zostały wywiezione na Słowację, gdzie miały bezpiecznie i miło spędzić okres 6 tygodni. W czasie, w którym w mieście panował głód, dzieci na powrót dostały 10 kg mąki i ubrania. Dzieci normalnie uczęszczały do szkoły[137].

Podsumowanie

II wojna światowa była niewątpliwie najtragiczniejszym wydarzeniem w historii XX w. Doprowadziła do niewyobrażalnych skutków w skali globalnej, ale również w perspektywie regionalnej. Początki tych wydarzeń rozpoczęły się na okupowanych ziemiach polskich. Już w przeciągu kilku miesięcy, od września do grudnia, można było dostrzec dzielące się społeczeństwo. Każda z mniejszości i wyznań inaczej patrzyła na nadciągający kataklizm. Niewielu zdawało sobie sprawę, że dotknie on wszystkich – tych, którzy z góry byli skazani na zagładę, ale też tych którzy tę wojnę wywołali. Ponad 5 lat okupacji niemieckiej doprowadziło do wielkich zmian we wzajemnych stosunkach, demografii i kulturze. Większość z nich była nieodwracalna.

——————————————————————————————

[1] Na temat Żydów można znaleźć więcej informacji w wielu publikacjach, np.: E. Długosz, Żydzi w Nowym Sączu – 3 wieki w historii miasta, Nowy Sącz 2000; T. Duda, Żydzi sądeccy, Nowy Sącz 1994.

[2] Więcej na temat osadników niemieckich zob.: A. Arytmiak, Z dziejów osadników niemieckich w Sądecczyźnie, „Sprawozdanie II Gimnazjum Państwowego w Nowym Sączu”, Nowy Sącz 1928; idem, Z przeszłości Nowego Sącza, Nowy Sącz 1930.

[3] Zob. więcej: A. Kroh, Za tamtą górą. Wspomnienia łemkowskie, Warszawa 2016.

[4] Ukazało się stosunkowo niewiele opracowań dotyczących społeczności romskiej na Sądecczyźnie. O stereotypach zob.: Ł. Połomski, Wizerunek Cygana w polskojęzycznej prasie galicyjskiej i międzywojennej, „Studia Romologica” nr 5: 2012, s. 257–270; A. Lubecka, Tożsamość kulturowa Bergitka Roma, Kraków 2005.

[5] E. Banasiewicz-Ossowska, Między dwoma światami. Żydzi w polskiej kulturze ludowej, Wrocław 2007, s. 25.

[6] Zob. więcej: Ł. Połomski, Relacje polsko-żydowskie na Sądecczyźnie w okresie międzywojennym, „Rocznik Sądecki”, t. XLII: 2014,s. 65–92.

[7] Zob. więcej: Ł. Połomski, Stereotyp Żyda na wsi sądeckiej w okresie międzywojennym, „Roczniki Ludowego Towarzystwa Naukowo-Kulturalnego Oddział w Krakowie” nr 14/15: 2016, s. 104–115.

[8] Założycielem rodu był Chaim Halberstam (zm. 1876 r.), który słynął z dobroczynności oraz niezwykłej mądrości. Zob.: R. Żebrowski, Cadyk z Sącza (cz. I) W 130 rocznicę śmierci Chaima Halberstama, „Almanach Muszny” 2006, s. 99–108; J. Doktór, Halberstam Chaim Ben Arie, „Polski Słownik Judaistyczny”, t. I, s. 547–548.

[9] Patrz: A. Gil, Działalność duchowieństwa greckokatolickiego dekanatu muszyńskiego w latach 1848–1914, „Almanach Muszyny” 2003.

[10] Archiwum Sądeckiego Sztetlu (dalej: ASS), relacja Władysława Żaroffe z 2018 r.

[11] Zob.: M. Ossowska, Normy moralne. Próba systematyzacji, Warszawa 1970.

[12]Archiwum Narodowe w Krakowie (dalej: ANKr), Więzienie w Nowym Sączu I 6. Teczka Racheli Z.

[13] ASS, relacja Emila Knebla z 2012 r.

[14] L. Zakrzewski, Kalendarium wydarzeń wojny obronnej na Sądecczyźnie, [w:] Wojna i okupacja w Piwnicznej i na Sądecczyźnie, pod red. W. Wdowiaka, Piwniczna-Zdrój 2010, s. 60.

[15] Ibidem, s. 62.

[16] Ibidem, s. 65–66.

[17] Z pamiętników Marii Matyldy Zielińskiej, oprac. B. Celewicz, Nowy Sącz 2021, s. 6–7.

[18] M. Lustig, Skrwawiony puch, Nowy Sącz 2016, s. 54.

[19] ASS, Relacja Ireny Zielińskiej z 2019 r.

[20] J. Krokowski, Wspomnienia z lat okupacji, „Rocznik Sądecki” t. 6: 1965, s. 150.

[21] Ibidem, s. 150–151.

[22] L. Zakrzewski, op. cit., s. 61.

[23] J. Chrobaczyński, Wojna Obronna w 1939 r. i jej skutki. Syndrom września, [w:] Dzieje Miasta Nowego Sącza, t. III, Kraków 1996, s. 270.

[24] Ibidem, s. 271.

[25] Z pamiętników Marii Matyldy Zielińskiej…, s. 9–10.

[26] M. J. Nowak, Z dziejów ruchu czerwonokrzyskiego w Nowym Sączu i Sądecczyźnie, Nowy Sącz 1991, s. 52–68.

[27] M. Lustig, op. cit., s. 54.

[28] Zob. więcej: D. Golik, Wrzesień 1939 w dolinie Dunajca. Bój graniczny i walki nad górnym Dunajcem między 1 a 6 września 1939 roku, Kraków 2018, s. 171.

[29] A. Krawczyk, Hitlerowski okupant na Sądecczyźnie, [w:] Okupacja na Sądecczyźnie 1939–1945, Nowy Sącz 1979, s. 63.

[30] J. Chrobaczyński, op. cit., s. 269.

[31] M. Lustig, op. cit., s. 55.

[32] ANKr ONS, 31/190/0/3/55, E. Piwońska, Moje wspomnienia o wkroczeniu wojsk niemieckich do Nowego Sącza 5.IX.1939 roku.

[33] Z pamiętników Marii Matyldy Zielińskiej…, s. 15.

[34] Zob. więcej: J. Ficowski, Cyganie na polskich drogach, Kraków–Wrocław 1985.

[35] Patrz G. Olszewski, Więźniowie KL Auschwitz z powiatu nowosądeckiego, Nowy Sącz 2012, s. 148–151, 559.

[36] J. Bieniek, Łemkowie w służbie Polski Podziemnej, „Tygodnik Powszechny” nr 15 z 1985 r.

[37] W. Wdowiak, A. Talar, Piwniczna podczas okupacji niemieckiej, [w:] Wojna i okupacja w Piwnicznej..., s. 74.

[38] S. A. Wisłocki, Łemkowskim tropem, „Pamiętnik Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego” t. 18: 2010, s. 277.

[39] Ibidem, s. 279.

[40] Ibidem, s. 284.

[41] Ibidem, s. 289–90.

[42] Ibidem, s. 280.

[43] Ibidem, s. 281.

[44] S. Stepien, The Greek Katholic Church in the Lemko Region in WWII and its liquidation (1939–1947), [w:] The Lemko Region 1939–1947, edited by Paul Best, Jaroslaw Moklak, Cracow–New Haven 2002, s. 183.

[45] J. M. Nowak, Opieka zdrowotna i opieka  społeczna, [w:] Dzieje Miasta…, s. 419.

[46] J. Chrobaczyński, op. cit., s. 282.

[47] ASS, Relacja Jakuba Müllera z 2009 r.

[48] Protest Żydów nowosądeckich przeciwko Hitlerowi, „Głos Podhala” nr 14 z 1933 r., s. 3.

[49] Kronika, „Nasz Głos” nr 1 z 1938 r., s. 4.

[50]A. Gancarz, Społeczność miasta Muszyny w latach 1918–1939, „Almanach Muszyny” 1995, s. 38; R. Żebrowski, Żydzi w Muszynie wobec Holocaustu – cz. 1. Wysiedlenie, „Almanach Muszyny” 1999,  s. 44.

[51] Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, (dalej: AŻIH), sygn. 301/2040, relacja Gizy Beller, s. 1.

[52] A. Talar, W. Wdowiak, Piwniczańscy Żydzi na tle dziejów miasta, Piwniczna-Zdrój 2008, s. 276.

[53] Ibidem, s. 234.

[54] Ibidem, s. 290–291.

[55] ASS, Relacja Emila Knebla z 2012 r.

[56] S. Lehrer, L. Strassman, The Vanished city of Tsanz, Jerusalem 1997, s. 255.

[57] Ibidem, s. 255–256.

[58] Ibidem, s. 250–252.

[59] Ibidem, s. 255–256.

[60] Zob.: R. Żebrowski, Żydowski pensjonat „Bristol” w Muszynie, „Almanach Muszyny” 1998.

[61] M. Akavia, Ostatnie piękne lato, „Almanach Muszyny” 2001, s. 50.

[62] L. Zakrzewski, op. cit., 62.

[63] A. Talar, W. Wdowiak, Piwniczańscy Żydzi na tle…, s. 290–291.

[64] Ch. Stevens, Nowy Sącz, September 1939, „The Journal of Holocaust Education”, vol. 9: 2000, nr 1, s. 52.

[65] Archiwum Yad Vashem (dalej: AYV), syg. 88-0192F, M. Bergman – Winter, Memorandum. Nowy Sącz – Sambor 1939–1945,s. 6.

[66] Ibidem.

[67] Ibidem.

[68] Ibidem.

[69] J. Giza, Nowosądecka lista katyńska, Nowy Sącz 2009, s. 149.

[70] R. Zaziemski, Pierwszy Pułk Strzelców Podhalańskich 1918–1939, Nowy Sącz 1991, s. 41; Z. Mordawski, Materiały do dziejów 1 Pułku Strzelców Podhalańskich w Nowym Sączu (część I: listopad 1918 – sierpień 1939), „Rocznik Sądecki” t. 19: 1990, s. 122.

[71] AŻIH, 301/1647, Relacja Pinkasa Kornhausena, s. 1.

[72] AŻIH, 301/1338, Relacja Emila Steinlaufa, s. 1.

[73] AYV, M. Bergman – Winter, op. cit., s. 5.

[74] M. Lustig, op. cit., s. 55.

[75] Ch. Stevens, op. cit., s. 53.

[76] AŻIH, 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, s. 1.

[77] A. Kac, Nowy Sącz. Miasto mojej młodości, Kraków 1997, s. 102.

[78] AYV, M. Bergman-Winter, op. cit., s. 5.

[79] Ibidem, s. 7.

[80] Ibidem, s. 9.

[81] Ibidem.

[82] Ibidem.

[83] Ibidem.

[84] ASS, Relacja Jakub Müllera z 2009 r.

[85] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 256.

[86] Ibidem, s. 258.

[87] Ibidem, s. 259-260.

[88] Ibidem, s. 271–273.

[89] M. Lustig, op. cit., s. 55.

[90] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 277.

[91] J. Chrobaczyński, op. cit., s. 267.

[92] Ibidem.

[93] L. Zakrzewski, op. cit., s. 58.

[94] R. Walloschke, Von der Pfalz zum Dunajetz, Bergatreute 1991, s. 290.

[95] Ibidem, s. 280.

[96] Ibidem, s. 281.

[97] Ibidem, s. 293–294.

[98] L. Zakrzewski, op. cit., s. 59–60.

[99] R. Walloschke, op. cit., s. 281.

[100] Ibidem, s. 281–282.

[101] Ibidem, s. 283.

[102] Ibidem, s. 288-289.

[103] Ibidem, s. 289.

[104] L. Zakrzewski, op. cit., s. 63–64.

[105] R. Walloschke, op. cit., s. 289–290.

[106] Ibidem, s. 290.

[107] L. Zakrzewski, op. cit., s. 63–64.

[108] J. Chrobaczyński, op. cit., s. 267.

[109] J. Bieniek, W cieniu swastyki, cz. II.  Starostwo Powiatowe w Nowym Sączu, „Rocznik Sądecki” t. 23: 1995, s. 129.

[110]ASS, Relacja Władysława Żaroffe z 2010 r.

[111] R. Walloschke, op. cit., s. 280.

[112] Ibidem, s. 290.

[113] R. Hilberg, Sprawcy, ofiary, świadkowie. Zagłada Żydów 1933–1945, Warszawa 2007, s. 131.

[114] H. Welzer, Sprawcy, Warszawa 2010, s. 37–39.

[115] Zob. np.: AŻIH, 301/3458, Relacja Hermana Fuhrera.

[116] W. Wdowiak, A. Talar, Piwniczna podczas okupacji…, s. 74.

[117] J. Leśniak, Jan Weimer (1923–2000), „Rocznik Sądecki” t. 31: 2003, s. 353.

[118] ASS, Relacja Władysława Żaroffe z 2010 r.

[119] J. Bieniek, W cieniu swastyki, cz. III. Wspomnienia, „Rocznik Sądecki” t. 24: 1996, s. 109.

[120] ASS, Relacja Władysława Żaroffe z 2010 r.

[121] J. Homecki, Wspomnienia z okresu okupacji, „Rocznik Sądecki” t. 12: 1971, s. 411.

[122] R. Walloschke, op. cit., s. 281.

[123] J. Bieniek, A wasze imię: wierni Sądeczanie. Przewodnik po miejscach zawiązanych z ruchem oporu antyfaszystowskiego w Nowym Sączu i okolicy, Nowy Sącz 1986, s. 18.

[124] Idem, Wojskowy ruch oporu w Sądecczyźnie. Część I. (Materiały do historii sztabów Inspektoratu ZWZ–AK), „Rocznik Sądecki” t. 12: 1971, s. 345.

[125] T. Aleksander, Życie społeczne i przemiany kulturalne Nowego Sącza w latach 1870–1990, Nowy Sącz 1993, s. 436.

[126] J. Bieniek, A wasze imię…, s. 68.

[127] R. Gessing, Zarys dziejów II Państwowego Gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w Nowym Sączu. Część II. Okres II Rzeczpospolitej Polskiej (lata 1918–1939),„Rocznik Sądecki” t. 13: 1972, s. 121.

[128] J. Bieniek, W cieniu swastyki, cz. III…, s. 110.

[129] Ibidem, s. 100–103.

[130] T. Aleksander, Kultura sądecka, [w:] Dzieje miasta…, t. III, s. 406.

[131] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 249.

[132] J. Bieniek, A wasze imię…, s. 49.

[133] W. Waląg,  Dąbrówka Niemiecka – zagadnienia społeczne i administracyjne od końca XVIII wieku, „Rocznik Sądecki” t. 47: 2019, s. 70.

[134] T. Aleksander, Kultura sądecka…, s. 403.

[135] Idem, Życie społeczne…, s. 409.

[136] W. Waląg, op. cit., s. 72.

[137] R. Walloschke, op. cit., s. 290-291.