Życie codzienne w sądeckim getcie

Łukasz Połomski

Społeczność żydowska na Sądecczyźnie przez pięć wieków była nieodłączną częścią bogatej, wielokulturowej mozaiki narodowościowej regionu. Rok 1939 był początkiem jej końca. Rozpoczęła się apokalipsa. Wydarzenia, do których dochodziło w kolejnych latach wojny nie mieściły się w wyobrażeniu rabinów, przywódców politycznych, zwykłych ludzi. Praktycznie od lata 1939 r. można było wyczuć nieuchronność nadchodzącej katastrofy.

W okresie międzywojennym Żydzi stanowili 1/3 mieszkańców Nowego Sącza – około 11 tys. z 30 tys. mieszczan. Bardzo ważną rolę odgrywali chasydzi, ortodoksyjni Żydzi, których przywódcą w XIX wieku był świątobliwy cadyk Chaim Halberstam (zmarł w 1876 r.). Warto zauważyć, że coraz wyraźniej w międzywojniu można było obserwować jednak spadek znaczenia chasydyzmu. Pojawiło się wiele nowych ruchów społecznych. Następni cadycy – Aron Halberstam i kolejno jego synowie Arie i Mordechaj Zew do wybuchu wojny byli naczelnymi rabinami miasta, cieszyli się wielkim autorytetem wśród religijnych Żydów. Do głosu dochodziła inteligencja, która w XIX w. była zdominowana przez chasydów związanych z Halberstamami. W kahale rządzili już nie tylko ortodoksi, ale także syjoniści. Mimo to stronnictwo Agudat Israel stanowiło najsilniejsze ugrupowanie polityczne. Działały ponadto partie syjonistyczne (Mizrachi, Hitachdut), socjalistyczno-syjonistyczne (Poalej Syjon) i lewicowy Bund. Po utworzeniu Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem sądeccy Żydzi na arenie ogólnopolskiej polityki popierali głównie tę formację, a przywódcy religijni wyrażali wielkie poparcie dla sprawy polskiej.

Okres międzywojenny stanowił rozkwit działalności charytatywnej i kulturalnej sądeckich Żydów. Powstały teatralne zespoły amatorskie (Towarzystwo Dramatyczno-Muzyczne im. Szymona Anskiego), kluby sportowe: „Spartakus”, „Gwiazda” i „Makabi”. Rozwijało się życie duchowe – w mieście były dwie wielkie synagogi i ponad 20 małych domów modlitwy. Działał też szereg organizacji oświatowych, jak np. Uniwersytet Ludowy im. Rosenfelda. Postępowi Żydzi posyłali swoje dzieci do gimnazjów i na studia. W okresie międzywojennym studiowało 163 sądeckich Żydów, w tym aż 55 kobiet.

Żydzi prężnie działali w drobnym handlu i przemyśle, w większości były to rodzinne, małe zakłady. Nadal istniały większe przedsiębiorstwa powstałe w XIX w. Prowadzili też szereg restauracji i winiarni (Szpraj, Amsterdam, Knobel, Abrahamowicz). Relacje z pozostałymi mieszkańcami miasta na ogół układały się poprawnie, choć ciągle były to dwa osobne światy[1].

Dostrzegając zagrożenie, w obliczu nadciągającej wojny, Żydzi próbowali ratować się na liczne sposoby. Tuż przed 1 września 1939 r. rozpoczęła się masowa ucieczka wszystkich, których było na to stać lub którzy mieli możliwość przetrwania na wschodzie. Wielu patrzyło na to, co będą robić elity. Bogatsze rodziny, niewiele myśląc, pakowały się i wyjeżdżały, tak jak Kneblowie z Wałowej[2]. Byli przekonani, że polskie wojsko szybko pokona Niemców. Chasydzi czekali na znak od przywódcy religijnego. Lehrer wspominał rozterki rabina sądeckiego, Mordechaja Halberstama. Przed masową ucieczką był on wyrocznią dla wielu Żydów, którzy pytali go, czy mają zostać w kraju czy też wyjechać. Jednak, jak wynika ze źródeł, rabin, który przecież powinien być autorytetem dla swoich chasydów, wydawał się przerośnięty sytuacją. Krzyczał: Nie wiem! Róbcie, co uważacie za dobre[3]. Chasydzi niechętnie wyjeżdżali po wybuchu wojny, bowiem w żydowskiej dzielnicy pojawiły się plotki o 600 sądeckich Żydach zamordowanych przez Niemców w Przemyślu. Także w Dynowie mieli zostać spaleni znaczący Żydzi z Sącza[4].

Wrzesień 1939 r. obfitował w akcje wymierzone przeciwko ludności żydowskiej. Niemcy prześladowali przywódców religijnych, dokonywali licznych łapanek i zmuszali Żydów do poniżających prac[5]. Wszystko to jednak – co można ocenić z perspektywy czasu – wobec kolejnych dni i wymyślnych okrucieństw niemieckich było niczym.

W lipcu 1940 r. powstało getto, które stało się jednym z najstraszniejszych miejsc w całym wojennym Nowym Sączu. Z jego funkcjonowaniem wiązało się wiele problemów i zagrożeń, zaś przedwojenne życie zamkniętych tam osób zostało zupełnie przewartościowane.

Gettem zarządzał Judenrat. Organ ten wykonywał to, czego od niego żądali Niemcy. Formalne rozporządzenie generalnego gubernatora Hansa Franka dotyczące zasad tworzenia rad żydowskich zostało wydane 28 listopada 1939 r.[6] Zgodnie z jego treścią w gminach liczących powyżej 10 tys. mieszkańców rada powinna składać się z 24 osób, wyłącznie mężczyzn. Istniał zapis, że spośród swego grona członkowie sami mieli wybierać przewodniczącego i zastępcę, jednak w praktyce mianowały ich (lub przynajmniej akceptowały) władze okupacyjne. Generalnie większość tych kolegiów, podporządkowanych ściśle woli Niemców, okryła się złą sławą. Inny obraz wyłania się z analizy nielicznych dokumentów dotyczących sądeckiej rady. Sądecki Judenrat grał z okupantem w otwarte karty, często przypłacając to życiem swoich członków. Ocaleli zeznali, że tutejszy Judenrat powstał już w 1939 r.[7] W 1942 r. liczył on 25 członków, wywodzących się z żydowskiej elity miasta[8]. Rada organizowała życie w getcie zgodnie z wytycznymi Niemców; była odpowiedzialna za wszystkie sprawy związane z funkcjonowaniem getta. Kaufer pisze, iż dopiero w późniejszym okresie stanowiska kierownicze dostały się w ręce jednostek małowartościowych, które dla ratowania swej własnej osoby były zawsze gotowe szafować krwią swych braci. Wyjątkami, zdaniem Kaufera, byli Jakub Marien i Mendel Eisen[9]. Ten pierwszy sprzeciwił się Hamannowi, przypłacając to śmiercią w KL Auschwitz. Cieszył się wielkim uznaniem wśród Żydów[10]. Zastępcą Mariena był Aron Rindler, również dobrze wspominany. Kolejnymi przewodniczącymi rady byli Beckerman, Stern i Einchorn[11].

Ważną dla życia codziennego w getcie instytucją żydowską była Jüdischer Ordnungsdienst – żydowska służba porządkowa, zwana potocznie „policją żydowską”. Nikt nie wspomina dobrze pracowników tej instytucji. Istniała od 27 stycznia 1941 r. do likwidacji getta w sierpniu 1942 r. W jej skład wchodziło 24 policjantów i tyluż zastępców. Wszyscy byli młodzi, mieli poniżej 35 lat[12].  Policja brała czynny udział w akcjach gestapo, jak choćby w akcji kwietniowej w 1942 r. Kaufer wspominał ich jako okrutników: dla każdego Żyda są częstokroć groźniejsi od niejednego gestapowca. Na własny użytek posiadali czarne listy, które zawierały nazwiska tych, którzy się im narazili. Są naszymi panami życia i śmierci[13]. Kiedy Hamann kazał sporządzić listę ofiar na jakąś akcję, OD – jak skrótowo określano policję – zwykle w porozumieniu z Judenratem, zamieszczał na niej najbogatszych Żydów, którzy mogli dać sporą łapówkę. Policjanci liczyli, że tymi pieniędzmi sami kiedyś się wykupią[14]. Komendantem policji żydowskiej był pochodzący z Chorzowa Maks Folkman (nazwisko pisane także w formie Volkman). Według plotek krążących po getcie, miał tam przed wojną dom publiczny. W getcie w Nowym Sączu chodził dumny, klepał się po kieszeni, w której miał spis Żydów i mówił: Tu mam do sprzedania 15 tysięcy Żydów – to znaczy, że od niego zależało, kogo podać na śmierć[15] – wspominała Rena Anisfeld. Izaak Tauger napisał, że policja żydowska zostanie po wsze czasy czarną plamą społeczeństwa żydowskiego[16]. Należeli do niej najpodlejsi kryminaliści oraz przedwojenni kombinatorzy. Na czele policji stał p. Maks Volkman, typ alfonsa, uchodźca. Podlec ten ma na sumieniu moc ludzi[17] – pisał Tauger. Nie najlepiej wspominano także Chaskiela Rosenberga, który na śmierć wydał własnego brata[18]. Wśród najokrutniejszych policjantów Tauger wymieniał też przesiedleńca z innego miasta, Blausteina i Żyda z ulicy Nawojowskiej, Lejbusia Landaua.

Odmienną kartę w historii życia codziennego getta zapisał szpital żydowski, który mieścił się na ul. Kraszewskiego 44. Funkcjonował on od połowy XIX w. i od początku swojego istnienia był najważniejszą placówką medyczną w tej części Nowego Sącza. Po I wojnie światowej szpital popadł w ruinę i wymagał odnowy. Władze miasta wyremontowały go w 1939 r., tak jakby wyczuły, że będzie za kilka miesięcy potrzebny. Początkowo okupant zamknął odnowiony budynek. Na wznowienie działalności szpitala Niemcy zgodzili się dopiero w 1940 r. Jedną z najważniejszych przyczyn uruchomienia szpitala był napływ ludności do gettaprzesiedleńcy z m. in. Lwowa, Łodzi, Bielska i innych miejscowości wcielonych do Rzeszy)[19].

Po początkowej, prowizorycznie zorganizowanej, działalności ambulatorium 6 października 1940 r. oficjalnie otwarto szpital w wyremontowanym przed wojną budynku przy ul. Kraszewskiego[20]. Utworzono fundusz szpitala, złożony głównie ze składek i zbiórek społecznych. Wprowadzono zatem dobrowolne opodatkowanie się ludności żydowskiej, z którego zwolniono najuboższych[21]. Swoje datki ofiarowywała regularnie także krakowska Żydowska Samopomoc Społeczna (ŻSS) i Joint. Pierwszym dyrektorem szpitala został okulista Izrael Drilich. Wielkie zasługi w jego organizacji położył także działacz społeczny Izrael Friedman. Na początku 1941 r. pracujący tu żydowscy lekarze wybrali do współpracy 60 najzdolniejszych absolwentek kursu pielęgniarskiego. W placówce pracowało dwóch lekarzy i dentysta. Po doktorze Drilichu, od 1942 r., szpitalem kierował dr Izrael Segal[22].

Jak na warunki getta działalność szpitala była imponująca. W 1941 r. przeprowadzono w nim aż 289 zabiegów, w 1942 r. – 203. Szereg z nich był konsekwencją szaleńczych akcji sądeckiego gestapo, tak jak w czasie akcji w kwietniu 1942 r. Lekarze przyjmowali w budynku szpitalnym, ale równie często udawali się na wizyty domowe. Prężnie działające ambulatorium miesięcznie wydawało prawie 900 recept. W kwietniu 1941 r. zaszczepiono ludzi przeciw durowi brzusznemu i plamistemu. W 1941 r. powiększono izbę zakaźną, otwarto poradnię dla niemowląt i kobiet w ciąży, przeciwgruźliczą, przeciwjagliczą i chorób wenerycznych oraz zakupiono lampę kwarcową. W tym też roku, dzięki staraniu Albina Burza, otwarto przyszpitalną aptekę. Nie udało się ze względów finansowych uruchomić oddziału chirurgicznego, choć operacje przeprowadzano w prowizorycznych warunkach[23]. Radzono sobie nawet domowymi sposobami. Izaak Goldfinger tak wspominał pomoc lekarzy szpitala, kiedy zachorował na zapalenie płuc: Ten lekarz twierdził, że mam pić tłuszcz […] Ale był doświadczony i powiedział, że to mi przejdzie, spokojnie tylko mam się odżywiać tłustym jedzeniem. No i nie wiem skąd wzięli tłuszcz, może jadłem tłuszcz z psa, on twierdził, że to tylko leczy[24]. Największym wyzwaniem dla służby zdrowia w getcie była epidemia tyfusu, która wybuchła na „Piekle” w zimie 1941/1942 r.[25] Epidemia tak wystraszyła niemieckiego komisarza miasta, że w styczniu 1942 r. przekazał Judenratowi 500 zł na leczenie Żydów. W tym samym miesiącu zakazano opuszczania zakażonej dzielnicy. Na murach miasta pojawiły się niemieckie propagandowe afisze zatytułowane Żydzi, wszy, tyfus plamisty. Dzięki ofiarności lekarzy opanowano epidemię, jednak sytuacja sanitarna w getcie tak naprawdę pogarszała się z dnia na dzień, do ostatnich godzin istnienia tzw. dzielnicy zamkniętej[26].

Życie codzienne determinowało kilka słów: strach, głód i ciasnota. Choć starano sobie radzić na wiele sposobów, to do normalności było bardzo daleko. Poziom życia: Nowy Sącz, Tarnów, Kraków – bylejakość to standard – zapisał krótko i na temat w notatkach Hersz Waser, Żyd z Krakowa. Właściwie słowa te streszczają wszystkie aspekty życia codziennego, które skupiało się w czasach getta na przetrwaniu[27].

Nie możemy jednoznacznie określić liczby żydowskich mieszkańców getta. Była ona cały czas zmienna. Raport dla Jointu z kwietnia 1941 r. wskazuje, że w Sączu było 9 tys. żydowskich mieszkańców (w dokumencie przekreślono 15 tys.), w tym 800 uchodźców. Zapisano też liczbę mieszkańców 36 324 – zapewne Żydów z okolicy[28]. Analizując inne dokumenty z Jointu można odnieść wrażenie, że Nowemu Sączowi podlegały Judenraty w Gorlicach, Bobowej, Grybowie, Krynicy czy Limanowej[29]. Owe 9 tysięcy wskazuje nam, że niemal 2–2,5 tys. Żydów uciekło lub wyjechało z miasta przed 1 września 1939 r. Mimo to liczba zamkniętych w murach Żydów systematycznie wzrastała, bowiem do stolicy Sądecczyzny przysyłano mieszkańców innych miast. Szacuje się, że przed wysiedleniem w sierpniu 1942 r. w getcie zamknięto ok. 15–16 tys. ludzi. Powodowało to, że warunki mieszkaniowe w getcie były opłakane.

Zmorą dla mieszkańców getta były przyjazdy ludzi z zewnątrz, tzw. przesiedleńców. Pogarszały one i tak już fatalną sytuację mieszkaniową i sanitarną, która miała ogromne znaczenie dla codzienności. Dzielnice zamieszkiwane przez Żydów kurczą się stale – pisał obrazowo Kaufer[30]. Żydzi mieszkający przed wojną w Sączu uważali, że przybyszów było naprawdę sporo, przez co ucierpiały możliwości aprowizacyjne. Nie dawali jednak znać o swoich uczuciach, nie żywili żalu do przesiedleńców[31]. Ponadto Judenrat zawiadamiał, że 75% przybyszów to biedota[32].

W 1939 r. przesiedlono do miasta Żydów z Sieradza i Łodzi.  Pośród wysiedleńców znaleźli się też mieszkańcy Lwowa, Bielska i terenów włączonych do III Rzeszy[33]. Przynajmniej początkowo, na ile mógł, pomagał przybyszom komitet Żydowskiej Samopomocy Społecznej. Przybyli do miasta ludzie byli w złej kondycji, niejednokrotnie pobici, skrwawieni, zniszczeni psychicznie. Najpierw lokowano ich w wielkiej synagodze i innych bożnicach, a następnie wysyłano do domów[34]. Żywność otrzymywali z kuchni żydowskiej, często były to obiady dwudaniowe[35]. Polacy obserwowali te przyjazdy. Po przybyciu Łodzian, Maria Zielińska pisała krótko i wymownie: Smutny ich los. Transporty jechały wolno z powodu mrozów i śniegu (początek marca 1940 r.). W drodze miało się nawet jakiejś kobiecie urodzić dziecko[36].

Judenrat prosił o pomoc organizacje takie jak Joint, pisząc obrazowo, że sytuacja jest opłakana, w zasadzie głównie przez napływ znacznej liczby przybywających do miasta przesiedleńców[37]. Warto to podkreślić, że Joint wydawał się być dla zarządzających sądeckim gettem jedyną deską ratunku w tej beznadziejnej sytuacji. Z dnia na dzień stawała się ona coraz gorsza. W kwietniu 1940 r. przyjmowano w Sączu więźniów z obozu pracy w Sowlinach. Doświadczyli oni tu bardzo dobrego przyjęcia, zakwaterowano ich w domach. Zaznali macierzyńskiej opieki – zapisała Pola Mordkowicz[38]. W grudniu 1940 r. przybyła kolejna spora grupa – niemal 800 osób z Krakowa. Niemcy zaplanowali, że stolica GG – Kraków – będzie „wolna od Żydów”. Stąd tak duże przesiedlenia[39].

W 1940 r. do Nowego Sącza przybyli Żydzi z Krynicy, Muszyny, Tylicza i całego pasa przy granicy z Czechosłowacją. Było ich – jak szacowali pracownicy szpitala – ok. 2000 osób[40]. Na szosach widać ciągnące się wozy z resztkami dobytku, nowe tragedie, nowe łzy […] Każdy jest zdezorientowany, nikt nie wie, co przyniesie dzień następny – pisał Samuel Kaufer[41]. Na wsiach jeszcze w 1940 r. panował spokój, Niemcy się tam nie zapuszczali. Przyjazd tych Żydów do miasta musiał być dla nich szokiem.

Mieszkańcy wsi musieli się zameldować w getcie najpóźniej 1 września 1941 r.[42] Wysiedleniom z ich domów rodzinnych towarzyszył terror. Pośród 40 Żydów wiezionych z Zawady do Nowego Sącza Niemcy rozstrzelali czterech[43]. Również relacje z Wierchomli, Łęki, Tylicza i Dąbrówki Niemieckiej potwierdzają te informacje[44]. Tragedia tych ludzi jest o tyle wielka, że od pokoleń osiadli oni w swoich gospodarstwach i całą swoją energię i pracę wkładali w podniesienie ich poziomu. Znany jest np. fakt, że jeden z żydowskich gospodarzy w okolicy Starego Sącza musi opuścić swoją posiadłość, gdzie oddawał się specjalnie hodowli rasowych krów […] Rolnicy ci ze swoimi niewiele wartości przedstawiającymi manatkami muszą udać się do miast, które są przeludnione i są urządzani w zbiorowych azylach, nie mając zaś żadnego innego zawodu, są od razu zdani na pomoc opieki społecznej[45].

Kwestie związane z jedzeniem dominowały życie codzienne, choć może na ulicach nie było tego widać. Na pozór życie w getcie tętniło, można nawet powiedzieć, że wyglądało „prawie normalnie”. Ulicami chodzili ludzie, jedni zabiegani, inni refleksyjnie spacerowali. Jednak po kątach czaił się głód, którego każdy się wstydził. Samuel Kaufer wspominał: Wielu wyzbywa się ostatniej swej garderoby, ostatniej koszuli, byle zdobyć trochę ziemniaków, bochenek czarnego chleba. Głód był najcichszym z zabójców. Katastrofalna sytuacja panowała w części getta przy zamku, gdzie nie było możliwości sadzenia warzyw i zbierania owoców; już przed wojną była to dzielnica pozbawiona zieleni, dokoła same kamienice i bruk. Na Piekle było inaczej. Dlatego w zamkniętej dzielnicy w centrum miasta rozwinął się przemyt i handel z tzw. stroną aryjską. Ceny za żywność rosły, ludzi nie było na nią stać[46]. Kupowano jedzenie za lepsze ubranie czy cieplejszą bieliznę[47]. Za nielegalny handel kara była surowa. Tak zginęli Landau i Bober, którzy sprzedawali metale i walutę. Zostali powieszeni w więzieniu, tak żeby wszyscy widzieli, jaka spotkała ich kara[48].

Już na początku wojny dało się odczuć braki mąki, a co za tym idzie – chleba. Podczas dzielenia wsparcia z Jointu Nowy Sącz zawsze dostawał najwięcej, ale ciągle nie było to wystarczające. Dla przykładu w 1940 r. Sącz otrzymał 14 worków mąki, Grybów 5, a Krynica oraz Muszyna zaledwie po dwa kilogramy; Łącko i Muszyna – jeden[49]. Bochenki chleba, które wychodziły z piekarni zdaniem Markusa Lustiga wyglądały jak wilgotne błoto. Dostanie nawet takiego pożywienia graniczyło z cudem. Trzeba było ryzykować, podejmować handel. Liczyły się znajomości: Naszemu sąsiadowi Mosze Hercbergowi, który przed wojną zarabiał na przewozach paczek do Wiednia, udało się kilka razy przywieźć chleb mieszkańcom miasta. Pewnego dnia Niemcy złapali go i wzięli do pracy w niemieckim wojsku. Tam spotkał swego znajomego z Wiednia, który służył w wojsku w randze starszego sierżanta. Gdy skończył pracę, starszy sierżant dał mu kilka bochenków wojskowego chleba a ten rozdzielił je wśród sąsiadów. Hercbergowi udawało się co pewien czas przynosić sąsiadom chleby z tego samego źródła – pisał Markus Lustig. Tak samo nielegalnie handlowano z chłopami[50].

Do czasów postawienia murów wokół dzielnicy[51], Lustig żywność poza gettem zdobywał razem z sąsiadem Reinholdem. W 1941 r. jeździł po okolicznych wsiach wozem konnym i ściągał długi za mąkę, którą kupiono przed wybuchem wojny. Rozpoczynaliśmy podróż w niedzielę, zdążając do wsi Trzetrzewina, Wysokie i innych. Każdego wieczoru nocowaliśmy u innego chłopa. Rolnicy nie mieli pieniędzy, by płacić, ale dawali nam żywność. Dostawaliśmy na przykład mąkę, zboże, ziemniaki, warzywa i owoce. Lustig wspominał, że wyprawy trwały od poniedziałku do czwartku, spali poza miastem. Po powrocie do getta mogli wyżywić swoją rodzinę i najbliższych, w domu zawsze panowała radość[52]. Nie każdy miał tyle szczęścia.

Pieniądze, które zarabiali mieszkańcy getta były niewielkie i nie mogły zapewnić wyżywienia rodzinom. Robotnicy zarabiali ok. 1 zł dziennie. Sytuacja była bardzo trudna. Rodziny ich formalnie głodują, coraz większy stan chorób w domach żydowskich[53] – raportował do Jointu Judenrat. Dla porównania w 1940 r. kilogram najtańszego mięsa kosztował 2 zł. Ceny słoniny dochodziły nawet do 20 zł, a masło kosztowało 34 zł. Pensja, jaką zarabiali Żydzi była zatem zupełnie nieadekwatna do tych cen[54].

Dla wyżywienia mieszkańców getta szczególnie ciężka była zima. Członkowie Judenratu pisali: zbieraliśmy od tut. konsumentów żydowskich dla celów zakupu ziemniaków dla nich kwotę poważną, sięgającą 28 000 zł – część ziemniaków zakupiliśmy i została ona rozdzielona na podstawie kwitów wpłaty. Po tym jak nastały mrozy, nie było szans na zakup towaru, dlatego Judenrat przesunął pieniądze, aby móc zapłacić ludziom za zamiatanie ulic i oczyszczanie ich ze śniegu. Rada stała więc przed problemem zwrotu pieniędzy. Prosili o pożyczkę co najmniej 10 tys. zł. Zaznaczamy przy tym, że pożyczka ta zagwarantowana zostanie na piśmie przez 10 najbogatszych tut. obywateli żydowskich[55]. W obliczu takiego obrotu spraw bezcenna była pomoc ze strony polskich znajomych. Lustig wspomniał swojego znajomego szewca „Pietrka”, który prowadził zakład na ul. Piotra Skargi. Dostarczał Markusowi drożdże, które ten mógł rozprowadzać po getcie[56]. Lehrer wspominał, że mimo wszystko między religijnymi chasydami ciągle była chęć pomocy, której uczył ich cadyk Chaim Halberstam. Nie zostawiali oni nikogo głodnym. Świadek pisał, jak dzięki ofiarności chasydów udało się zebrać kosz chleba dla biednej rodziny przesiedlonej z Krynicy. Kiedy weszliśmy do zrujnowanego pokoju, powitały nas okrzyki radości głodnych dzieci, ich twarze były blade i pościągane z głodu – pisał Lehrer[57].

Im bliżej było likwidacji getta, tym trudniej było dostać jedzenie. Berta Korennman zanotowała, że handel żywnością w getcie w tym okresie praktycznie nie istniał. Jedzenie mogło docierać jedynie z zewnątrz[58].

W 1942 r. głód był cichym pomocnikiem Niemców. Wystarczyło się przyjrzeć ludziom, żeby wiedzieć, na jaką skalę ich wyniszcza. Wygląd mieszkańców getta był wstrząsający. Większość to zmory, upiory dawnych ludzi o twarzy przypominających kościotrupa. Kości oczodołowe wystające, cera żółta, mętny, zastraszony wzrok. Remedium na głód miały być kuchnie ludowe[59]. Potem wprowadzono kartki na żywność, co chwilowo unormowało sytuację na jakiś czas. Kiplowa pisała, że na głowę przypadała ćwiartka chleba na tydzień i 10 dag cukru w miesiącu. Jeszcze później i to ustało – zanotowała. Wielu chciało kupić żywność od szmuglerów, ale zazwyczaj nie było ich na nią stać. Ludzie wysprzedawali się ze wszystkiego, by zakupić trochę żywności – pisała Kiplowa[60].

Do getta ciągle mogli wchodzić Polacy, choć było to bardzo ryzykowne. Przedwojenni sąsiedzi wiedzieli, że Żydzi mają sacharynę oraz nici, towary deficytowe w czasie wojny. Żydom, bez przepustki, wychodzić z getta nie było wolno – taka sytuacja trwała, dopóki nie postawiono całkowicie murów getta. Zaczęły chodzić słuchy, że u Żydów coraz głodniej i za żywność, szczególnie chleb, można dostać artykuły, których resztki mieli pochowane ci, którzy dawniej mieli sklepy lub kramy. Tam też miały być nici i sacharyna, tak bardzo mi potrzebne do wymiany na masło i jajka – pisała Gołosińska-Maćkowiak, która zagładę Żydów obserwowała z perspektywy dziecka. Rano zamiast książek załadowałam do teczki szkolnej dwa bochenki chleba i ruszyłam do getta na handel wymienny. Między kręcącymi się przy budowie muru robotnikami przemknęłam się dość łatwo. Nikt nie zwracał uwagi na uczennicę z warkoczykiem i wypchaną teczką. Zaraz na pierwszej ulicy obskoczyli mnie szwargoczący Izraelici i zarzucili pytaniami w rodzaju: Co panienka ma sprzedać? Wytłumaczyłam, co mam i co potrzebuję. Nagle pojawił się ok. 28-letni Żyd, który zaproponował jej wymianę. Zabrał ją ze sobą do domu. Jak zaznaczała, nie obyło się to bez obaw – doskonale znała z opowieści mordy rytualne. Kiedy tylko przekroczyła próg domu, senior rodziny krzyknął, że jest chleb. Opis świadka pokazuje skalę głodu: Zakotłowało się w pokoiku – trzy pary małych brudnych rączek wyciągnęło się do mnie. Jedna para, chyba największa, zaczęła majstrować koło zamku teczki, ale matka trzepnięciem ścierki przegoniła w kąt napastników, a mnie poprosiła, bym usiadła na krześle naprędce wytartym ścierką. Nici były przechowywane jak świętość. Za nie został sprzedany jeden z chlebów, drugi za sacharynę. Wychodząc, spojrzałam za siebie. Siedząc «w kucki» na podłodze trójka kędzierzawych dzieci szarpała pracowicie zębami kromki chleba posypane odrobiną cukru. To najmniejsze w kołysce też dostało kawałek skórki, którą obracało w bezzębnej buzi. Pani Janina odebrała najważniejszą szkołę życia, jak zapisała: Na tej teczce, która przez parę lat nosiła szkolne zeszyty, podręcznik historii Polski, zapisywały małe żydowskie rączki brudnymi śladami historię głodu i poniewierki narodu skazanego na zagładę. Handel przemienił się w jakiś związek, który był misją niesienia pomocy: Gdy wkraczałam ze swoją teczką do małej brudnej izdebki, witał mnie chóralny wrzask radości. Maluchy bez pardonu wyrywały mi teczkę i myszkowały aż do dna, bo tam zawsze leżały trzy cukierki lub trzy lizaki na długich patykach. Kiedy getto szczelnie otoczono murem, nie było już szans na wejście do jego wnętrza. Próbowała, ale złapał ją niemiecki żołnierz: Odeszłam kawałek od muru, aby zejść żołnierzowi z oczu i usiadłam na stercie cegieł pozostałych po budowie muru. Obok siebie położyłam teczkę z chlebem, na który tak bardzo czekały trzy malutkie głodne żołądki, czworo dorosłych i to najmłodsze w kołysce – na swoją skóreczkę do ssania. Patrzyłam na wysoki mur, za którym szumiało jak w ulu. Gwar i szwargot przeplatany płaczem dzieci dochodził na moja stronę. I wówczas uświadomiłam sobie w całej pełni, co to jest niewola[61].

Niedożywienie było widoczne szczególnie wśród ludzi, którzy przyjeżdżali do Sącza z obozów. Pola Mordkowicz z obozu w Sowlinach pisała w 1940 r.: Do obierania kartofli, brukwi angażowano kobiety – przesiedleńców. Mające dużo dzieci do wykarmienia przywłaszczyły sobie kartofle, brukiew. To zjawisko spotykało się z największym oburzeniem. Oburzając się, potrafili Sądeczanie zachować takt i umiar [62].

Głód, niczym gestapo zabierał całe rodziny, a nawet zabijał na ulicy. Z głodu w 1941 r. zmarła cała rodzina Goldfingerów przy ul. Czarnej, a w 1942 r. z tego samego powodu Pessla Dagan przy ul. Czystej[63]. Na rękach rodziny umarła z głodu młoda Mina Gotlieb przy ul. Bandurskiego[64]. Taka sama śmierć spotkała pochodzącego z Lipia 78-letniego starca Chaskiela Fischa. Golda Goldfinger zmarła z głodu, przechodząc ul. Barską[65]. Dla mieszkańców getta była to poniekąd codzienność.

Tragicznie wyglądała także przestrzeń, w której żyli mieszkańcy sądeckiego getta. Liczył się tam każdy metr kwadratowy. Dobre mieszkanie, odizolowanie się od innych ludzi miało kolosalne znaczenie dla kondycji zdrowotnej i psychicznej. Dawało odrobinę prywatności. Nie wszystkich było na to stać, a im bliżej likwidacji dzielnicy żydowskiej, tym sytuacja stawała się gorsza. Ludzie wówczas mieszkali, gdzie podpadło. Dzielnica żydowska nie była duża. Łącznie liczyła ok. 5–6 km². Licząc, że mieszkało w niej ok. 15 tys. osób, można uzmysłowić sobie ciasnotę. Mieszkania już przed wojną nie były w najlepszej kondycji; często nie miały podłogi, były stare, drewniane, zagrzybione, sprzyjały rozwojowi wielu chorób[66]. Domy były zniszczone po działaniach wojennych z 1939 r. Lustig wspominał, że mieli zepsuty dach, ale mimo wszystko ludzie tak mieszkali. Nie mieli wyboru[67].

Kiplowa zeznała, że w 1941 r. średnio przypadało 4–5 rodzin na jeden pokój z kuchnią. Łącznie było to około 20 osób. To bardzo dużo i pokazuje ciasnotę getta. Z dnia na dzień robiło się ciaśniej[68]. Podobne cyfry u końca istnienia getta podaje Lehrer[69]. Ludzie spali w bramach, na ziemi, z tobołkami, do których dobierały się szczury i myszy – opisywała niewyobrażalną sytuację Kiplowa[70]. Warunki życia większości były rozpaczliwe. Samuel Kaufer pisał: Znaczna część ulic nie ma wodociągów, światła elektrycznego, wszędzie brud, wilgoć nieznośna, niechlujstwo[71].

Anna Ward była w getcie u swojej przedwojennej sąsiadki. Firanki zrobione były z papieru. Dziecko leżało w miseczce, nie było kołyski[72]. Mendel Good dodawał, że brakowało nawet miejsca do spania[73]. Podobnie sytuację opisywała J. Maćkowiak, która jako mała dziewczynka bywała w getcie: Otworzył drzwi i wprowadził mnie do izby, z której już od progu zaduch i fetor mało nie wyrzucił mnie na ganek z powrotem. W warunkach urągającej wszelkim zasadom higieny gnieździli się w tej izdebce: dziadek i babka, ojciec i matka, troje małych Żydziątek bawiących się na podłodze oraz półroczne dziecko wrzeszczące w kołysce. Pani domu przeprosiła dziewczynkę za warunki – zdawała sobie sprawę, że nie ma tam porządku. Usprawiedliwiała się, że kiedyś było inaczej. Mała przestrzeń i warunki życia niszczyły tę kobietę, czego dała upust przed kilkuletnim dzieckiem: w końcu rozpłakała się powtarzając: Co z nami będzie, co z nami będzie[74].

Oczywiście należy tutaj zaznaczyć, że byli Żydzi, którym powodziło się lepiej, ale też do czasu. Niektórzy dosyć długo posiadali własne nieruchomości. Przykładem mógł być Eichhorn, który do lutego 1942 r. prowadził młyn poza gettem i mógł tam mieszkać. Ponadto był członkiem Judenratu[75]. Choć do listopada 1940 r. wszyscy mieli się już przenieść do zamkniętej dzielnicy, to 44 rodziny otrzymały specjalne zezwolenia na zamieszkanie poza jej terenem. Można jedynie przypuszczać za A. Wiśniewskim, że były to najbogatsze i najbardziej wpływowe rodziny[76]. W przypadku utrzymania przedwojennego mieszkania lub zakładu pracy decydowała pozycja społeczna w nowej wojennej rzeczywistości. Członkom Judenratu i innym opłacającym łapówkami swój przywilej, wydawało się, że zabezpieczą tym swoją egzystencję[77].

Znikały także żydowskie sklepy, prowadzić można było nieliczne. Już na początku 1939 r. powoli Żydzi likwidowali interesy. Tak stało się m.in. z drukarnią Hirscha na ul. Kościuszki[78]. Do 27 stycznia 1941 r. odebrano Żydom 10 sklepów. Niemcy sprzedawali je Polakom, a zainteresowanie było spore. W maju 1941 r. było 67 osób chętnych na przejęcie handlu[79]. Liczyły się jak zwykle w tych okolicznościach znajomości. Elenbergowie i Kleinowie nadal prowadzili sklep. Majątek był dla nich ważny, trzymali się go kurczowo: Ponieważ ojciec bał się, że zdewaluuje się mój posag, więc jeszcze zanim mój narzeczony przyjechał – otworzył mi sklep z skórzaną galanterią /rodzice mego narzeczonego mieli sklep z skórą w Warszawie/, torby miałam, a także złote pióra, wspominam o tym dlatego, że był to bardzo cenny towar: przekupywałam nim często Niemców i polskich policjantów. Lubili do mnie wpadać, bo wiedzieli, że zawsze coś dostaną[80]. Podobnie swój własny sklep mogła prowadzić Erna Beller, która z córką Gizą przybyła z Krakowa do Nowego Sącza, gdzie jej teściowe prowadzili fabrykę parasoli. Interes kwitnął do lata 1942 r. Często sklep odwiedzał sam szef gestapo Hamann oraz Johann – szef więzienia[81].

Wiemy, że niektórzy Żydzi prowadzili z Niemcami interesy. Hamann był szczególnie zainteresowany nabywaniem złota i brylantów, najlepiej za bezcen[82]. Niektórzy uważali, że uratuje to ich przed represjami. Zrazu starczyło złoto, lecz gdy krwawy potwór nasycił się wszelakiego rodzaju kosztownościami, zaczyna pragnąć krwi – wspomniał Kaufer[83]. Większość mieszkańców getta była bezradna, pozostawali bez zajęcia. Po przesiedleniach z innych miast, bliżej 1942 r., oni też powiększają zastępy żebraków i nędzarzy[84].

Bieda widoczna była w ubraniu. Zdaniem Poli Mordkowicz w 1940 r. sądeccy Żydzi wyglądali nie najgorzej: Nie widziało się zeszmelcowanych chałatów, zaniedbanej brody[85]. Z dnia na dzień sytuacja jednak stawała się gorsza.

W ocenie Judenratu zazwyczaj każdy posiadał jedne buty i odzież, często z darów. Ci, którzy pracowali w kamieniołomach i innych miejscach mieli zupełnie zniszczone ubrania[86]. Podobnie w 1941 r. pisał do Jointu sądecki ŻSS. W grudniu i listopadzie 1940 r. przeprowadzono zbiórkę odzieży i jej znikoma ilość pokazała, jak mało jej jest w całym getcie: w tym wypadku sytuacja była rozpaczliwa – pisano do Jointu. Szczególnie brak był butów, głownie wśród dzieci[87]. Anna Ward wspominała Żyda, którego widziała w getcie w Sączu: idzie mężczyzna Żyd, z białą brodą, siwiutki, i pamiętam miał takie 3/4 spodnie. Nie jego, po kimś i skarpety ręcznie robione, ale one nie miały palców. Pchał walizkę, prawdopodobnie szedł na śmierć[88]. Nieortodoksyjni Żydzi ubierali się jaskrawo, co miało ich wyróżniać ze społeczeństwa. Uważali, że są przez to rozpoznawalni poza murami getta[89].

Charakterystycznym elementem ubioru była opaska, która jednak nie zawsze była mile widziana. Zamożna Elenberg nawet zastanawiała się, czy ją ubierać, idąc na gestapo. Być może zamożniejsi taką możliwość, ale większości nawet nie przeszło to przez myśl[90]. Reakcję na ubieranie opaski obserwowali także Polacy. Zielińska zanotowała w pamiętniku, że były one z niebieską gwiazdą. Wyróżnienie to nie bardzo pewnie miłe dla nich, a pewnie i nie z korzyścią będzie. Ukrywają się, a pomimo tego jest ich na ulicach strasznie dużo[91].

Bogatsi mieli możliwość pomyśleć nad innym ubraniem, nawet kiedy szli na przesłuchanie do gestapo. Estera Elenberg niemal stroiła się na tę wizytę. Po przemyśleniach ubrała sukienkę, zaś na nią zarzuciła żakiet[92]. Przed likwidacją getta na Piekle ludzie poszukiwali ponownie dobrych ubrań, żeby lepiej wyglądać. Dokonywano wówczas selekcji na tych, co będą pracować i pozostałych. Każdy wiedział, co to oznacza. Elenberg pisała, że matce załatwiła suknię terakotową siostry, zaś dla ojca żakiet. Ubiór dawał im szansę na przeżycie, z czasem okazało się jednak, że i to nie pomogło[93].

Zimą 1941 r. armia niemiecka utknęła na wschodzie. Miała to być ostatnia zima dla wielu Żydów. Wielki mróz dał o sobie znać także w getcie. Aby zgnębić jego mieszkańców 27 grudnia 1941 r. wydano zarządzenie Generalnego Gubernatorstwa, na mocy którego zmuszono Żydów do oddania na gestapo futer, palt, butów narciarskich, rękawiczek i ciepłej bielizny. Ci, którzy tego nie zrobią, zostaną rozstrzelani. Rozpoczęła się akcja, która do historii przeszła jako „zimowa”. Tradycyjnie przed akcją Niemcy aresztowali członków Judenratu oraz 40 Żydów[94]. Gdyby nie oddano wskazanych rzeczy – zakładnicy zostaliby zabici[95].

Zebrane dobra miały posłużyć potrzebom niemieckiej armii. Wszystko w ciągu 24 godzin miało trafić do Judenratu. Jeżeli ludność żydowska nie wywiąże się należycie ze swego „obowiązku”, zakładnicy zostaną rozstrzelani, a co dalej będzie, o tym będą opowiadały nasze wnuki swoim dzieciom (słowa Hamana) – pisał Kaufer. Ludzie masowo oblegali Judenrat, oddając nawet to, co mieli na sobie. Niemcy wszystko wywozili do swoich składów. Tak oto ograbili Żydów nawet z ubrania, bardziej lub mniej cennego[96]. W kolejnych dniach odbywały się rewizje w domach żydowskich, gdzie szukano, czy na pewno oddano wszystko. Za znalezione szmaty rozstrzeliwano Żydów na ulicach[97]. Niejaki Josephal ze Starego Sącza nie oddał futra – został zabity. Zbrodni dokonano w obecności członków Judenratu[98]. Kaufer pisał: Zdarzają się wypadki tego rodzaju, że kobiety (oczywiście młode i piękne), muszą wchodzić do sieni, by pokazać gestapowcowi, czy nie noszą ciepłej bielizny. Zakładnicy zostali jedynie pobici na wszelki wypadek, ale ich wypuszczono. Hamann był zadowolony z przebiegu akcji. W prasie zapisano ponoć, że była to zbiórka odzieży wśród tutejszej ludności niemieckiej[99]. Lehrer zaznaczył, że akcja oznaczała nie tylko utratę ubrania, co powodowało zimno, ale także utratę przedmiotów do handlu, za które można było kupić chleb lub ziemniaki od szmuglerów[100].

Ubiór był ważny w kontekście ucieczki z getta. Musiał być bardziej „aryjski” niż żydowski. Ci, którzy opuszczali getto starali się nie wyróżniać z tłumu. Siłą rzeczy mieli jednak zniszczone ubrania. Nie zawsze pasowały do wojennej rzeczywistości. Elenberg wspomniała, że opuszczając dzielnicę żydowską ubrała kapelusz słomiany i jaskrawą suknię w kwiaty. Ściągnęła także perukę, co dla religijnej osoby było wielkim przeżyciem[101].

Zmiana stroju i porzucenie jego niektórych elementów było także zerwaniem z życiem religijnym, które od wieków było wpisane w krajobraz sądeckiego sztetla. Niemal do końca istnienia getta religia była ważna, czego dowodzi fakt, że różne wydarzenia lokowano po lub przed datą jakichś żydowskich świąt. Samo określenie daty likwidacji getta brzmiało „przed Rosz Ha-Szana” – było to bardzo wymowne.

Napływających do miasta Żydów lokowano w siedzibach instytucji religijnych: Beth Hamidrasz przy Bożniczej, Chewra Thilim przy Joselewicza i Bikur Cholim. Przed wojną były to domy modlitwy, gdzie codziennie spotykali się Żydzi. W czasie okupacji Niemcy zakazali modlitw. Do dziś słychać pytania ocalałych: gdzie był Bóg Abrahama, Izaaka, Halberstama? Dlaczego rabini nic nie robili? Pytania, na które nikt ze śmiertelników nie znajdzie odpowiedzi. Kaufer zanotował: Bożnice są puste, upadła w getcie moralność[102]. Co sobotę pobożniejsi nadal się modlili. Minjan do modlitwy u syna rabina Szmuela Prawera na poddaszu zwoływano z łatwością spośród mieszkańców, którzy mieszkali w tym samym budynku – wspomniał Lustig[103].

Oczywiście pobożni chasydzi spotykali się nielegalnie, aby celebrować Pesach, Chanukę i inne święta. W 1940 r. bardziej ortodoksyjni Żydzi postanowili świętować Purim. Chasyd Alter Glaser, razem ze swoimi ziomkami postanowił obchodzić to radosne święto, ale zamiast przebierać się w tradycyjne zabawne stroje, zaczęli przedrzeźniać Niemców. Przez kilka godzin zapomnieli o problemach dnia codziennego i wszelakim złu, które dzieje się za ścianą ich domu. Święto obchodzono także w 1941 r., również głównie wśród ortodoksów. Przed wysiedleniem już nikt nie miał do tego głowy[104]. Najważniejszym świętem było Pesach. Na tę okazję macę przysyłał Joint, a rozdysponował ją Judenrat[105].

Prowadzono też nielegalny ubój rytualny, co życiem przypłacili Waldmanowie, których Niemcy rozstrzelali[106]. Bergman wspominał, jak wywoził zwłoki żydowskich rzeźników oskarżonych o nielegalny ubój[107]. W getcie nadal był też dokonujący obrzezań mohel, urząd ten pełnił Chaim Peterfreund[108]. Gdy wybuchła wojna, na rodzinne Piekło wrócił starosądecki rabin Awigdor Halberstam, zięć Arie Leiba, ostatniego cadyka pochowanego w Sączu. Wydawało się to bezpieczniejsze miejsce, tym bardziej, że trafił do części getta dla pracujących. To on po wyjeździe Mordechaja Zeewa uważany był za rabina sądeckiego – on dokonywał wszystkich obrzezań. On także przyjął do wspólnoty religijnej podczas tej ceremonii ostatnie dziecko przed likwidacją getta. Kiedy szedł na to obrzezanie, Niemcy schwytali go i obcięli mu brodę i wąsy. Gdy odtarł na miejsce, powiedział Żydom: Co się na mnie gapicie? Dziecku dał na imię Mosze Uri (Mojżesz po ojcu, który zginął w getcie, Uri po dziadku). Awigdor zginął w obozie zagłady w Bełżcu[109].

Szokiem dla religijnych były aresztowania rabinów, w tym członków rodziny Halberstamów. Niemcy doskonale wiedzieli, co robili, pozbawiając Żydów przywódców. Lehrer uważał, że wszelakie akcje antyżydowskie były szczególnie wzmożone podczas różnych świąt religijnych. Wiązał np. selekcję w getcie na Piekle ze świętem Rosh Ha-Szana, które miało się za kilka dni rozpocząć. Wówczas szczególnie bulwersowało zachowanie policjantów żydowskich, wyzutych z poczucia obowiązku religijnego. Sami Żydzi nawet w takich momentach gromadzili się na modlitwach, a przynajmniej tworzyli minjan (10 osób modlących się razem). W jedno ze świąt gestapo wtargnęło do domów, wyciągnęło na ulicę około 200 Żydów i biło ich drewnianymi pałkami i biczami. Wcześniej, przed świętem, zabrano z getta grupę Żydów, której kazano sadzić ogród. Pracownikom dano nawet narzędzia rolnicze. To miały być dwa tygodnie pracy, podczas której Niemcy niemiłosiernie ich katowali[110].

Dla religijnych chasydów tragedią było obcinanie pejsów. Działo się to m. in. kiedy zabierano ich do pracy. Lehrer pamięta, kiedy obcięto je jemu; gdy wrócił do domu, usłyszał od religijnego ojca, że teraz trzeba przeżyć wojnę, potem pejsy same odrosną[111].

W getcie działała Chewra Kadisza, grupa, która zajmowała się chowaniem zmarłych oraz opiekowała się ich rodzinami. Przed wojną była to bardzo ważna organizacja. Ofiary brutalności Niemców musiały być chowane tak, żeby nikt się o niczym nie dowiedział. Najczęściej to członkowie tej grupy zbierali ofiary po Niemcach. Tak było w 1940 r., kiedy Johan Gorka zawołał Gintera z innym Żydem, aby z piwnicy domu, w którym mieściło się więzienie, zabrać uduszonych tam mężczyzn. Nie mogli rozpoznać, kto tam był, dokonali tego dopiero w drodze na cmentarz, kiedy nielegalnie otworzyli trumnę, przejeżdżając przez getto. Także na cmentarzu zgon potwierdził zarządca nekropolii Braunfeld[112]. Chowano także tych, którzy umierali w naturalny sposób. Pogrzeb swojej babci Estery Kanengeiser (zmarła w 1941 r.) wspomniał Lustig[113]. Mimo okrutnych zbrodni, tak jak zamordowanie rodziny Markusa, w jego domu odbywała się tradycyjna sziwa (żałoba)[114]. Można było pójść na cmentarz. W sierpniu 1942 r. stał na nim jeszcze grób cadyka. Elenberg wspominała, że poszła tam modlić się o to, żeby uwolniono jej ojca zatrzymanego po selekcji w getcie otwartym[115].

Na ulicach getta dominującym tematem rozmów były zbrodnie, które popełniali Niemcy. Stały się one elementem codzienności, niemal spowszedniały. Ludzie rozmawiali kogo i gdzie zabito, ile osób wywieziono do obozów. Gestapowcy chodzili po ulicach, strzelali, wywlekali z domów i rozstrzeliwali – pisał Steinlauf[116]. Kara śmierci mogła Żydów spotkać za wszystko, przede wszystkim za opuszczenie wyznaczonej dzielnicy żydowskiej[117].

Ludność miasta miała przekonać się, że traktowanie Żydów jako gorszych nie jest niczym złym. Stąd urządzano na ulicach łapanki, a aresztowanych Żydów wysyłano do obozów pracy[118]. Początkowo dochodziło do zbrodni nawet na ulicach. Bergman opisywał scenę z 1940 r., kiedy na jego oczach z samochodów przed domem Ameisena wyrzucono około 30 młodych Żydów. Pośród nich około 5 było już martwych: Wygląd ich był okropny, po prostu trudno do opisania. Twarze zmasakrowane, odzież w jednych strzępach lub w samych spodniach i bez żadnego obuwia[119]. Ten brutalny opis był niejako codziennością sądeckiego getta. Na Żydach taki widok nie robił już większego wrażenia.

Najbardziej znanym i brutalnym aktem terroru w nowosądeckim getcie była akcja kwietniowa, podczas której Niemcy zastrzelili 300 Żydów na cmentarzu. Najpierw poszli świętować udaną egzekucję i upili się alkoholem (libacje alkoholowe były nieodłączną częścią ich rytuału zabijania[120]). W nocy po egzekucji Niemcy weszli do getta i zabili łącznie 100 osób na ulicach i w domach. Gestapo wymordowało wszystkich 81 mieszkańców kamienicy przy ul. Franciszkańskiej 8: z rodzin Neustadtów, Millerów, Perlów i innych. Kac zapisał, że w czasie akcji zginęła także 6-osobowa rodzina Folkmanów: małżeństwo z dziećmi. Opisy tych wydarzeń są wstrząsające. Zabici długo leżeli w swoim domu niepogrzebani[121]. Mieszkający obok kamienicy, m.in. Schimmelowie, opowiadali w getcie, o tym, co się stało na Franciszkańskiej[122]. Wszystko to słyszał mieszkający w domu obok Jakub Müller. Pijani gestapowcy weszli przez narożne drzwi. To tu Hamann miał śmiertelnie postrzelić własnego szwagra, który śmiał mu się przeciwstawić, mówiąc: Dosyć tego świństwa! – wspominał ocalały Müller[123]. Według relacji Anisfeld stało się to w mieszkaniu Neustadtów, zaś nazwisko ranionego gestapowca brzmiało Kastner. Sam Hamann utrzymywał, że to Żydzi zastrzelili niemieckiego funkcjonariusza, próbował się tym samym oczyścić. Było to jednak dosyć niewiarygodne, dlatego, zmieniając zeznanie, oświadczył, że strzelał do Żyda, ale było ciemno i nie zauważył Kastnera[124]. Świadek Mechel Fisch zeznawał, że cała rodzina Grosów zginęła owego dnia w mieszkaniu feralnej kamienicy. Jednak, jak twierdzili Fisch i Silbiger, do awantury doszło wtedy, gdy Kastner nie chciał zastrzelić jakiejś pięknej Żydówki. Kobieta przeżyła masakrę, lecz i tak zginęła kilka tygodni później[125].

Wielka tragedia dotknęła rodzinę Markusa Lustgia. Nocą z 29 na 30 kwietnia 1942 r. gestapowcy wpadli do jego mieszkania, gdy wszyscy spali. Zastrzelili rodziców, brata i siostrę. On przetrwał, bo spał głową między nogami rodzeństwa. Do dziś ze łzami w oczach opowiada, jak całą noc czuł krew brata w łóżku. Jednak wiedział, że nie może się poddać. Rano pochował rodzinę i starał się żyć dalej[126].

Prawdziwą skalę katastrofy daje opis getta po tej strasznej nocy. Według wspomnień Gintera: Noc po tej okropnej akcji spędziłem ukryty przy ul. Nawojowskiej. Nad ranem chcąc zbadać, co się stało na cmentarzu, poszedłem bez opaski przez ulicę Kraszewskiego. Było mi wszystko jedno, czy mnie zastrzelą, bo i tak straciłem wszystkich najbliższych. Gdy przechodziłem koło szpitala żydowskiego [ul. Kraszewskiego] zobaczyłem dra Segala, rozgorączkowanego, który mnie zawołał. Był w najwyższym stopniu zdenerwowany, opowiedział, że nie ma nikogo przy sobie w szpitalu, że w nocy pijani gestapowscy wpadli do dzielnicy żydowskiej i urządzili rzeź, że mnóstwo tam trupów i błagał, bym wziął nosze i zbierał rannych, którzy jeszcze potrzebują pomocy. Wziąłem nosze, poszedłem do żydowskiej dzielnicy i do którego domu wchodziłem natrafiałem na trupy i kałuże krwi[127].

Wstrząsający opis zostawił również Kaufer: Na drugi dzień, przy uprzątaniu ghetta, widzi się dzieci, które w śmiertelnym strachu schroniły się pod łóżko, lecz i tam znalazł ich morderca, widzi się mężczyzn, którzy wcisnęli się za szafy i w stojącej pozycji przetrwały ich zwłoki do następnego ranka. Piszący te słowa widział matkę, tulącą kurczowo niemowlę do swej nagiej piersi, kula przez główkę dziecka przeszła do serca matki…[128]. Ludzie sprzątali ślady zbrodni, starali się nie myśleć o tym, co widzieli; chcieli wrócić do normalnego życia, na ile normalne może być w zamkniętej żydowskiej dzielnicy. Lehrer wspomniał, że własnoręcznie ścierał krew z domu Gelba, który mieścił się naprzeciw kamienicy, gdzie wymordowano wszystkich mieszkańców. To pokazuje, jak wielka była skala dokonanej zbrodni[129].

Również i getta na Piekle nie ominęły szaleństwa i zbrodnie gestapo. To stąd, z ulicy Gwardyjskiej 38, w 1941 r., wywieziono do KL Auschwitz pierwszego sądeckiego Żyda, Henryka Kornhasuera. Rodzina otrzymała nawet pisemne zawiadomienie o zgonie. Żydów przerażał krótki czas od wysłania do obozu do śmierci – zaledwie jeden miesiąc. Wspomniany Kornhauser zmarł tam rzekomo na „zapalenie płuc”, co wywołało ogromne poruszenie[130]. W późniejszym czasie Niemcy postanowili wykorzystywać tragedię rodzin nawet do zarobku. Obiecali, że za specjalną opłatą przyślą prochy najbliższych do domu. Faktycznie, kilka osób otrzymało pudełka z popiołem[131]. Maria Styczyńska-Butscher, która pracowała w aptece na Piekle wspominała: Do bestialskiej serii zabaw gestapowców należało zapalanie kauczukowych kołnierzyków na szyjach Żydów, które paląc się, wtapiały się w ciała, nie pozwalając nawet na ich zdjęcie. Te żywe pochodnie przybiegały do apteki, gdzie zdenerwowany mgr Burz usiłował ulżyć cierpiącym przez założenie opatrunku, opatrzenie rany i podanie leków[132].

Ponieważ z getta zamkniętego ocalało niewiele osób, liczba relacji i opisu zbrodni niemieckich jest wyjątkowo skromna. Jedna z ocalałych, Eugenia Nowak wspominała, że gestapowcy co kilka dni wpadali do getta i mordowali. Noc w getcie stała się synonimem krzyków, strzałów, lejącej się krwi i łez. Oczy tej kobiety widziały sceny mrożące krew w żyłach: Bywały też takie sceny, kiedy niemowlęta żydowskie brali gestapowcy za nóżki i rozbijali im głowy […] Bywały takie sceny, kiedy pijani gestapowcy przychodząc w nocy do getta, kazali rozbierać się do naga i robić różne sztuki cyrkowe[133]. Takie sceny miały miejsce także poza gettem. Jan Gawron zeznawał, że na własne oczy widział jak Niemiec – gestapowiec – na ul. Batorego roztrzaskał główkę dziecka[134].

Przed takimi akcjami Niemców, w swoich kryjówkach chowało się wielu mieszkańców getta. Znajdowały się one w różnych miejscach. Eugenia Nowak wspominała, że ukrywała się na strychu: Wraz z nami przebywało tam niemowlę: przypominam sobie, że matka tego niemowlęcia na noc wiązała mu usta, by ewentualnym krzykiem nie zdradziło naszej bytności w tym schowku[135]. Najczęściej skrytki powstawały w podziemiach, przypominały one bunkry. Lokowano je w piwnicach, uprzednio maskując wejście do nich. Innym pomysłem były podkopy pod szopami. Potrafiły się w nich chować całe rodziny. Należy jednak pamiętać, że im bliżej 1942 r., tym mniejsze były szanse na przetrwanie – getto stawało się coraz bardziej ciasne. Ponadto byli tacy, którzy twierdzili, że dobra kryjówka jest najlepszym środkiem do odwleczenia ciążącego na każdym wyroku śmierci[136]. Niektórzy zostali w takiej kryjówce zabici. Przykładem może być Mirla Gotlieb, która nie chciała udać się do Rabki (mieściła się tam szkoła policyjna) i schowała się w szafie. Tam też gestapowcy ją zamordowali[137].

Estera Elenberg wspominała jeden z takich napadów, kiedy w kryjówce na ul. Moniuszki Johan znalazł jej męża: wyciąga męża. Bił go i ciągnie za sobą po schodach. Chce mu uciąć ucho. Ja z płaczem go błagam, by zostawił męża, mówię, że pracuje przy kamieniach /od pewnego czasu pracował przy tłuczeniu kamieni/, biegnę za nim. Johan w ręku trzyma nóż wrzeszczy, że jak pójdę za nimi to mnie zastrzeli. To wszystko działo się na schodach. Nagle wyszedł Moses, którego Johan znał i zaczął tłumaczyć, że mój mąż jest dobrym pracownikiem „wir brauchen ihn”, on dobrze pracuje… Johann cisnął męża o ścianę, zatrzasnął za sobą bramę. Nazajutrz cała ulica Kraszewskiego przy której mieszkaliśmy usłana była trupami mężczyzn przyczepionych uchem do płotu z kolczastego drutu, który ciągnął się wzdłuż tej ulicy[138].

W akcjach w getcie przodowała trójka gestapowców: Reinhardt, Silling i Johan (naczelnik więzienia). Kaufer wspominał: Zwykle porą wieczorową odwiedzają getto, dla rozrywki podpalają brody napotkanym Żydom, zrzucają kobiety z balkonów na ulicę i strzelają w locie do swych ofiar, zawiązują ręce z tyłu, prowadzą nad Dunajec, ładują nieszczęśliwym kamienie do kieszeni, po czem strącają z mostu do rzeki. Czasem uśmiercają dzieci w obecności matek, mężów w oczach żon, a wszystko to czynią z uśmiechem na ustach, w formie dowcipów. Czasem znowu każą swej ofierze położyć się do śniegu lub kałuży, zapewniając, że skoro tylko drgnie, natychmiast zostanie rozstrzelaną, po czym spokojnym krokiem idą dalej. Wyjątkowy strach budził wśród kobiet Gorka. We wspomnieniach opisywano go jako zboczonego: Degenerat ten zmusza młode dziewczęta do obnażania się i przyglądania się, jak bezwstydnik uprawia swój chorobliwy nałóg – onanizm[139]. Według Kiplowej innym razem kazał rodzicom patrzeć, jak gwałci ich córki, często były to nieletnie dziewczynki[140]. Mojżesz Ginter wspominał, że Gorka specjalnie odwiedzał domy, gdzie były dziewczęta i organizował orgie z pozostałymi gestapowcami. Dziewczynom groził pistoletem, a rodziców wyrzucał z domów. Wszystko pomimo zakazu, jaki obowiązywał Niemców zgodnie z ustawą o czystości rasy[141]. Wyjątkowy zboczeniec – określał go krótko Jack Weinberger, który obserwował poczynania Gorki[142].

Śmierć czaiła się wszędzie: w domu, w podwórkach, na ulicy. W maju 1942 r. – jednym z najgorszych miesięcy w getcie – Johan miał bez powodu zastrzelić na ulicy Pijarskiej małżeństwo staruszków Herbachów: będąc pijanym, zastrzelił oboje bez żadnego powodu, a raczej powodem ich zabójstwa był dlań negatywny u nich dokonany przez Johanna wynik rewizji za futrami[143]. Długopolski zeznawał, że widział, jak gestapowiec Rouhenhoff zastrzelił na Dunajewskiego Żyda: Stał chwilę nad ciałem ofiary z pistoletem w ręce, spokojny, opanowany, jakby zadowolony z dobrze spełnionego wobec „Fuhrera” obowiązku tępienia Żydostwa[144] .

Jak złapał czasem Żyda, to go szorował szczotką tak, że mu zdzierał skórę, albo podpalał brodę i nie pozwolił ugasić ognia, aż człowiek był cały poparzony, albo szczuł psami na śmierć – wspomniała 10-letnia wówczas Giza Beller działania Johana[145]. Kaufer w swoim zeznaniu pisał o powszechnym zobojętnieniu na śmierć i krew: Obojętnie, bez wzruszenia przechodzi się obok rozpaczających matek, żon, dzieci, którzy przed chwilą dowiedzieli się o śmierci swych najbliższych. Pyta się przechodniów tylko „ilu?”, a każda liczba porównywana jest do zeszłotygodniowych ofiar[146].  Ludzie umierali wszędzie. Trupy leżały na chodnikach. Najgorszy widok przedstawiały małe dzieci, które najczęściej umierały z głodu i chorób. Bezskutecznie wydzierały się, wyły, błagały, śpiewały, zawodziły, drżały z zimna, bez odzieży i obuwia, w łachmanach lub workach. Spuchnięte z głodu, zniekształcone, na wpół przytomne. Zbyt szybko dojrzałe i stare. Umierały. Przedwojenny sąsiad Jakuba Müllera – piekarz Cwi Nord – przewoził zwłoki na cmentarz, na swoim wozie, do którego zaprzęgnięty był biały koń[147].

Kolejnym aspektem życia codziennego była przymusowa praca. Na początku ludzie jej nie chcieli, odrzucali. Potem, wraz z pogarszającymi się warunkami materialnymi, sami o nią prosili w Urzędzie Pracy, gdzie o wszystkim decydowali skorumpowani urzędnicy – Mozes Grun i Izaak Ropper. Bliżej 1942 r. za pracę nie pobiera się zapłaty, przeciwnie do pracy trzeba częstokroć dopłacać[148].

Do najgorszych należała ta dla gestapo. Jednym z ją wykonujących był Mojżesz Ginter, który wspomina, że kolega z którym pracował, malarz Kluger, wychodząc do pracy, zmarł na atak serca. Tak niebezpieczne było to zajęcie. Jako stolarz, Ginter wykonywał często trumny dla ofiar bestialstwa Niemców. Codziennie wychodząc z domu do pracy, żegnał się z rodziną[149]. Praca stała się jednak nadzieją na przeżycie. Przekonanie, że osoby produktywne będą Niemcom potrzebne było wszechobecne. Zdobycie zatrudnienia nie było jednak łatwe, wymagało często również znajomości lub łapówek.

Ludzie chodzili do pracy we własnym, zniszczonym ubraniu. Bergman wspomniał: Zima 1940 r. była ostra i śnieżna a nas jak zwykle pędzono do pracy na kolei w bardzo skromnej, podartej letniej odzieży, bez żadnej bielizny na sobie. Chłód niemiłosiernie nam dokuczał i byliśmy wycieńczeni z nadmiaru ciężkiej pracy i niedożywiani. To wszystko czyniło nas niezdolnymi do pracy – temperatura dochodziła nawet do minus 30 stopni Celsjusza. Środowisko kolejarzy dawało im cieplejszą bieliznę czy ubrania. Bez niej – w ocenie Bergmana – zamarzliby[150].

Początkowo Żydzi byli wykorzystywani do pracy w kamieniołomach (Klęczany, Dąbrowa, Kamionka), regulacji rzek w Marcinkowicach i Chełmcu oraz przy pracach związanych z infrastrukturą drogową[151]. Ci, którzy pracowali w obozach, jak ten w Rożnowie, mieszkali w barakach. Otrzymywali oni niewielkie wynagrodzenie – najczęściej ok. 1 zł dziennie. Dostarczano im pożywienie[152]. Zatrudniano ich w tzw. „batalionach pracy”. Oprócz wyżej wymienionych miejsc pracowali także w zakładach i warsztatach, sprzątali wiele miejsc[153].

Powołano do życia Związek Rzemieślników Żydowskich – Verband der Judischen Handwerken Neu Sandez – przy ul. Poprzecznej 25. W 1942 r. na liście zapisanych członków było 800 osób, pośród których było 323 samodzielnych przemysłowców. Rzemieślnicy – podobnie jak przed wojną – znajdowali zatrudnienie w wielu zakładach: od stolarki po tekstylia. W jednym zakładzie mogło pracować dużo ludzi, np. w papierni było to 66 osób. Najczęściej starano się szukać wykwalifikowanych pracowników[154].

Żydzi pracowali, więc byli przydatni. Samuel Kaufer wspominał, że Niemcy na początku mordowali tych Żydów, którzy nie byli pożyteczni: na pierwszy ogień idą zasadniczo ci, którzy nie są w stanie wykazać się „Zuweisungiem” tj. legitymacją, stwierdzającą, że dana jednostka pozostaje w stałym stosunku pracy. Żydzi pracowali głównie przy kopaniu rowów, pracach melioracyjnych i lokalnym przemyśle działającym na usługach okupanta. Holzer pracował dla Luftwaffe, zaś jego bracia dla volksdeutschów. To mogło dać też większą możliwość ucieczki: Jeden z braci pracował u volksdeutscha na gospodarstwie, jeździł on wozem do getta zamkniętego, więc widział tam moich rodziców[155].

Były też prace dorywcze, które szczególnie Żydzi wykonywali na początku okupacji. Lustig wspomniał, że musiał w koszarach czyścić toalety; miejsca po polskim wojsku mieli zająć Niemcy. Innym razem pracował w winiarni Abrahamowicza, gdzie Niemcy po pracy dali robotnikom wino i Lustig się upił[156]. Bergman wspominał, że w 1941 r. musiał z 200 Żydami zrywać asfalt na ul. Pierackiego (dziś Grodzka). Wszystko działo się nocą, bo, jak twierdzili Niemcy, wówczas nie tamowali ruchu[157]. Pracowali ciężko nawet do 3 w nocy: w przeciwnym wypadku przesieją nas przez sito i każdego 10-go przęślą do himelkomando[158]. Praca była oczywiście pod batem, „zakatrupiono” – jak się wyraził świadek – sześciu Żydów, wielu było rannych[159].

Obok tych okrucieństw w getcie ludzie starali się kochać i bawić. Wieczorami młodzi ludzie schodzili się w domach na plotki. Grali w karty, remika czy szachy. Jednego razu pogrążyliśmy się w zajęciach, które przeciągnęły się poza godzinę policyjną i nie mogliśmy wrócić do domu. Zostaliśmy przez całą noc u jednej z koleżanek, aż do rana. W domu nie wiedzieli, co się ze mną stało, bo telefonu nie było. Rankiem, gdy przyszedłem do domu, dostałem od rodziców należną burę – wspominał Lustig[160]. Próbę normalnego życia widać szczególnie z perspektywy młodych ludzi, którzy chcieli żyć i cieszyć się młodością.

W wolnych chwilach ludzie studiowali, uczyli się. Rodzice Lustiga postanowili wykorzystać godzinę policyjną dla pożytku dzieci. W naszym domu mieszkał nauczyciel języków obcych, który nazywał się Ejlisz Lustig. Za niedużą kwotę uczył języka niemieckiego mnie i jeszcze dwóch moich kolegów oraz dwie koleżanki z sąsiedztwa. Była to sytuacja zapewne powszechna, szczególnie wśród ludzi bez zajęcia. Ciągle wierzono, że wiedza pozwoli przetrwać ten ciężki czas. Należy pamiętać, że zgodnie z niemieckimi rozporządzeniami z 1939 r., dzieciom żydowskim zabroniono uczęszczania do szkół[161].

Parafrazując słowa Marka Edelmana – była też w getcie miłość. Obok Lustigów mieszkała Ela Szejnfeld z matką i bratem Bolem. Grano w karty, przyjaciele się tam spotykali, a nawet dochodziło do intymnych scen: siadywaliśmy z córką Elą, przy kaflowym piecu, całowaliśmy się i obściskiwaliśmy, było uroczo – wspominał Lustig[162]. Innym razem Markus wspomniał, jak córka sąsiada zaprosiła mnie do siebie, żeby poleżeć nago, nocą, w ciemności, z rodzicami, którzy spali w tym samym pokoju. Poza tym miałem też krótki romans z Elą, córką sąsiada[163]. Ludzie chcieli żyć normalnie, a być może nawet spróbować wszystkiego, co jeszcze było dostępne w tym okrutnym czasie. Weinberger wspominał, że na Kraszewskiego w sklepiku pracowała jedna piękna i młoda dziewczyna. Określił ją jako „fizycznie rozwiniętą”. Pewnego razu po zakupach zaciągnęła go na zaplecze, gdzie odbyła z nim stosunek. Młody chłopak bał się, bo wiedział, że wujek dziewczyny jest policjantem w Mielcu lub Rzeszowie i mógłby się w przyszłości na nim zemścić. W getcie były także prostytutki. Oddawały się za pieniądze, ale i w zamian za protekcję. Jedna z nich żyła na Naściszowskiej; Jack Weinberger wspominał, że skorzystał z jej usług[164].

Życie mieszało się ze śmiercią. Generalnie starsi ludzie się nie spotykali, nie odwiedzali sąsiadów – dosadnie pisał Lustig: siedziało się na tyłku[165]. Młodzi korzystali z życia, na ile mogli. Po akcji kwietniowej, gdzie niemal każdy stracił kogoś bliskiego, ludzie paradoksalnie postanowili się bawić. To był prawdziwy szok dla religijnych oraz starszych Żydów: Sytuacja w getcie była trochę dziwna. Młodzież żyła w poczuciu, że zmierza ku zatraceniu. Każdy, kto miał choć trochę pieniędzy, bawił się dniem i nocą. Wyobraźcie sobie, że po wielkiej rzezi członkowie rodziny Wint otworzyli salę rodziny Holland i przerobili ją na salę tańca, picia i zabawy. Młodzież nie myślała o przyszłości[166].

Kto miał pieniądze, mógł nawet kupić sobie piwo. Jack Weinberger wspominał, że sprzedawano je na ul. Lwowskiej. W getcie istniały też restauracje, ludzie chodzili do sklepów i rozmawiali, plotkowali. W getcie można było nawet całkiem nieźle się wyżywić mając pieniądze, zjeść nawet gęś[167]. Młodzi w restauracjach chcieli tańczyć, wiedzieli, że jutro może być koniec [168]. Odbywały się śluby, ludzie się kochali. W zamieszkałej przez Lustiga kamienicy Dorenter pobrał się z córką Becka, mieli nawet dziecko[169].

Tak historia getta trwała do 23 sierpnia 1942 r., kiedy niemieccy oprawcy zorganizowali ostatni akt terroru – selekcję mieszkańców tzw. dzielnicy żydowskiej. Poprzedziły ją tygodnie wzmożonych prześladowań, niebywałej ciasnoty w getcie i głodu. Wszystkich Żydów zgromadzono na łące przy Dunajcu, obiecując im wyjazd na wschód, do lepszych warunków. Byli nawet tacy, którzy w to wierzyli. Wybrano tych, co pójdą do pracy w obozach oraz tych, którzy przeniosą się na wschód. Nikt wówczas nie wiedział, że celem ich tragicznej podróży będzie miejscowość Bełżec. Tam zamordowano sądeckich Żydów. Ocaleli nieliczni, głównie w obozach pracy.

——————————————————————————————

[1] Zob. szerzej: E. Długosz, Żydzi w Nowym Sączu – 3 wieki w historii miasta, Nowy Sącz 2000; T. Duda, Żydzi sądeccy, Nowy Sącz 1994; Ł. Połomski, Między zacofaniem a nowoczesnością. Społeczeństwo Nowego Sącza w latach 1867–1939, Rzeszów 2018; Dzieje miasta Nowego Sącza, pod red. F. Kiryka i Z. Ruty, t. III, Kraków 1996.

[2] ASS, Relacja Emila Knebla z 2012 r.

[3] S. Lehrer, L. Strassman, The Vanished city of Tsanz, Jerusalem 1997, s. 255.

[4] Ibidem, s. 255–256.

[5] Archiwum Yad Vashem (dalej: AYV), syg. 88-0192F, M. Bergman-Winter, Memorandum. Nowy Sącz– Sambor 1939–1945, s. 5.

[6] Rozporządzenie o ustanowieniu rad żydowskich z dn. 28 XI 1939 r., DzR GGdOPO 1939, nr 9, s. 72–73.

[7] M. Lustig, Skrwawiony puch, Nowy Sącz 2016, s. 56.

[8] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej Nowego Sącza w okresie II wojny światowej, „Rocznik Sądecki” t. 19: 1990, s. 224.

[9] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 4.

[10] Po 06.1940, b.m. [Pola Mordkowicz], „Pokłosie obozowe – Sowliny pod Limanową – Nowy Sącz – Bochnia – Kraków – 15 III Rok 1940 10 VI”. Piosenki i wierszyki satyryczne, [w:] Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne archiwum getta Warszawy, t. 24: Obozy pracy przymusowej, oprac. M. Janczewska, Warszawa 2015, s. 117–118.

[11] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej…, s. 224.

[12] Ibidem, s. 225.

[13] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 4.

[14] Ibidem, k. 5.

[15] R. Anisfeld, Zbrodnie Obersturmfuhrera Henricha Hamanna w getcie Nowego Sącza, [w:] Sepher Sandz. The Book on the Jewish Community of Nowy Sącz, pod red. Raphaela Mahlera, Tel Awiw 1970, s. 854.

[16] I. Tauger, Pamiętnik z lat 1942–1943 (cz. I), „Rocznik Sądecki” t. XXXV: 2007, s. 294–295.

[17] Ibidem.

[18] Archiwum Narodowe w Krakowie Oddział w Nowym Sączu (dalej: ANKrNS), 31/376/90, Zeznania świadków w sprawie Chaskiela Rosenberga.

[19] S. Lehrer, L. Strassman, The Vanished City of Tsanz, Jerusalem 1997, s. 282.

[20] Archives od the American Jewish Joint Distribution Committee (dalej: JDC Archives), List do Jointu w Krakowie ze Szpitala żydowskiego w Nowym Sączu, 19 IX 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0899.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[21] JDC Archives, List ze Szpitala Żydowskiego w Nowym Sączu do Jointu w Krakowie, 2 II 1941 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0976.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[22] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej…, s. 229–232.

[23] Ibidem.

[24] A. Gieniec, Młodość za drutem kolczastym. Dzieje Izaka Goldfingera w czasie II wojny światowej, Praca magisterska przygotowana pod kierunkiem dr. A. K. Linka-Lenczewskiego, Kraków 2003, s. 15–16.

[25] A. Wiśniewski, Losy ludności żydowskiej na terenie Sądecczyzny w okresie okupacji niemieckiej, [w:] Okupacja w Sądecczyźnie, Warszawa 1979, s. 172.

[26] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 8.

[27] [po 11.08.1940], Warszawa-getto. N.N., Relacja pt. ”קראָקע” [„Kraków”]. Wysiedlenie ludności żydowskiej z Krakowa, działalność Rady Żydowskiej, obozy pracy (Pustków k. Dębicy, Lipie k. Nowego Sącza), [w:] Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne archiwum getta Warszawy, t. 6: Generalne Gubernatorstwo,  oprac. A. Bańkowska, Warszawa 2012, s. 15.

[28] JDC Archives, Raport ludności i wydatków Judenratu w Nowym Sączu, 23 IV 1941 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0857.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[29] JDC Archives, List inż. Reinberga do Judenratu z Nowym Sączu, 17 IV 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0926.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[30] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 3.

[31] AŻIH 301/4694, Relacja Kiplowej, k. 1.

[32] JDC Archives, List Judenratu w Nowym Sączu do Jointu w Krakowie, 21 XI 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0925.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[33] AYV, 88-0192F, M. Bergman-Winter, Memorandum…, s. 40.

[34] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 277.

[35] Po 03.1940, Warszawa – getto. [Pola Mordkowicz (Mordkiewicz)]…, s. 81.

[36] Z pamiętników Marii Matyldy Zielińskiej, oprac. B. Celewicz, Nowy Sącz 2021, s. 82.

[37] JDC Archives, List Judenratu w Nowym Sączu do Jointu w Krakowie, 6 VI 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0872.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[38] Po 03.1940, Warszawa – getto. [Pola Mordkowicz (Mordkiewicz)]…, s. 78.

[39] JDC Archives, List ze Szpitala Żydowskiego w Nowym Sączu do Jointu w Krakowie, 3 XII 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0941.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[40] Ibidem.

[41] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 2–3.

[42] AŻIH 301/1338, Relacja Emila Steinlaufa, k. 1.

[43] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej…, s. 221.

[44] A. Wiśniewski, op. cit., s. 166.

[45] JDC Archives, Notatka o wysiedleniu rolników – Żydów z powiatu nowosądeckiego, http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0983.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[46] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 7.

[47] Ibidem, k. 10.

[48] AYV, 88-0192F, M. Bergman – Winter, Memorandum…, k. 11.

[49] JDC Archives, Rozdział mąki, 25 XI 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0933.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[50] M. Lustig, op. cit., s. 56.

[51] Szerzej na temat budowy murów wokół nowosądeckiego getta, zob.: A. Franczak, M. Grądzka-Rejak, „Tylko mur nas dzieli, tylko kilkadziesiąt kroków, a tu życie, tam śmierć”. Mury wokół gett w Warszawie, Krakowie i Nowym Sączu [w:] Ciemności kryją ziemię. Wybrane aspekty badań i nauczania o Holokauście, red. M. Grądzka-Rejak, P. Trojański, Kraków–Nowy Sącz 2019, s. 101–130.

[52] M. Lustig, op. cit., s. 61.

[53] JDC Archives, List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 13 VIII 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0891.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[54] Z pamiętników Marii Matyldy Zielińskiej…, s. 92.

[55] JDC Archives, List Judenratu w Nowym Sączu do Jointu w Krakowie, 5 I 1941 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0958.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[56] M. Lustig, op. cit., s. 62.

[57] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 266.

[58] B. Korennman, Relacja z okresu okupacji, „Almanach Sądecki” R. XVIII: 2009, nr 1/2 (66/67), s. 148.

[59] AŻIH 301/1338, Relacja Emila Steinlaufa, k. 1.

[60] AŻIH 301/4694, Relacja Kiplowej, k. 1.

[61] J. Gołosińska-Maćkowiak, Najważniejszy dzień życia – Nowy Sącz 1941, „Almanach Sądecki” R. XXIII: 2014, nr 1/2 (86/87), s. 46–48.

[62] Po 03.1940, Warszawa – getto. [Pola Mordkowicz (Mordkiewicz)]…, s. 81.

[63] ASS, A. Kac, Żydzi – prześladowanie i zagłada, [maszynopis], s. 99.

[64] Ibidem, s. 102.

[65] Ibidem, s. 99.

[66] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej…, s. 215.

[67] ASS, Relacja Markusa Lustiga z 2015 r.

[68] AŻIH 301/4694, Relacja Kiplowej, k. 1.

[69] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 286.

[70] AŻIH 301/4694, Relacja Kiplowej, k. 2.

[71] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 3.

[72] ASS, Relacja Anny Ward z 2014 r.

[73] Relacja Mendla Afterguta (po wojnie: Mendel Good), http://www.crestwood.on.ca/ohp/good-mendel/ [dostęp: 20.04.2021]

[74] J. Gołosińska-Maćkowiak, op. cit. , s. 46–47.

[75] AŻIH 301/1338, Relacja Emila Steinlaufa, k. 2.

[76] A. Wiśniewski, op. cit.,  s. 171.

[77] JDC Archives, List Jundratu w Nowym Sączu do Jointu w Krakowie, 5 XII 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0943.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[78] Z pamiętników Marii Matyldy Zielińskiej…, s. 54.

[79] A. Wiśniewski, op. cit., s. 170.

[80] AYV O-3-2136, Relacja Estery Elenberg, k. 7.

[81] AŻIH 301/2040, Relacja Gizy Beller, k. 1.

[82] AŻIH 301/1203, Relacja Mojżesza Gintera, s. 1.

[83] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 5.

[84] Ibidem, k. 3.

[85] Po 03.1940, Warszawa – getto. [Pola Mordkowicz (Mordkiewicz)]…, s. 81.

[86] JDC Archives, List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 13 VIII 1940 r….

[87] JDC Archives, List ŻSS w Nowym Sączu do Jointu w Krakowie, 12 I 1941 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0966.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[88] ASS, Relacja Anny Ward z 2014 r.

[89] AYV O-3-2136, Relacja Estery Elenberg, k. 17.

[90] Ibidem, s. 9.

[91] Z pamiętników Marii Matyldy Zielińskiej…, s. 57.

[92] AYV O-3-2136, Relacja Estery Elenberg, k. 9.

[93] Ibidem, k. 13.

[94] I. Tauger, op. cit., s. 294.

[95] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej…, s. 220.

[96] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 10.

[97] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 298.

[98] I. Tauger, op. cit., s. 294.

[99] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 11.

[100] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 298.

[101] AYV O-3-2136, Relacja Estery Elenberg, k. 17.

[102] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 10.

[103] M. Lustig, op. cit., s. 58.

[104] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 261.

[105] JDC Archives, Raport ludności i wydatków Judenratu z Nowym Sączu, 23 IV 1941 r…

[106] ASS, A. Kac, Żydzi – prześladowanie i zagłada…, s. 99.

[107] AYV, 88-0192F, M. Bergman-Winter, Memorandum…, k. 10.

[108] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 279.

[109] Ibidem, s. 117.

[110] Ibidem, s. 293-294.

[111] Ibidem, s. 274.

[112] AŻIH 301/1203, Relacja Mojżesza Gintera, k. 1–2.

[113] M. Lustig, op. cit., s. 60.

[114] M. Lustig, op. cit., s. 68.

[115] AYV O-3-2136, Relacja Estery Elenberg, k. 14.

[116] AŻIH 301/1338, Relacja Emila Steinlaufa, k. 2.

[117] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej…, s. 217.

[118] AYV O-3-2136, Relacja Estery Elenberg, k. 8.

[119] AYV, 88-0192F, M. Bergman–Winter, Memorandum…, k. 18.

[120] R. Anisfeld, op. cit., s. 856.

[121] ASS, A. Kac, Majowa akcja antyżydowska, [maszynopis], s. 101.

[122] AŻIH 301/1203, Relacja Mojżesza Gintera, s. 5.

[123] ASS, Relacja Jakuba Mullera z 2009 r.

[124] R. Anisfeld, op. cit., s. 855.

[125] ASS, Relacja Dova Silbigera, s. 8–9.

[126] ASS, Relacja Markusa Lustiga.

[127] AŻIH 301/1203, Relacja Mojżesza Gintera, s. 5.

[128] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 13.

[129] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 304.

[130] ASS, A. Kac, Żydzi – prześladowanie i zagłada…, s. 97.

[131] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 275.

[132] ASS, Relacja Marii Długopolskiej-Butscher, k. 1.

[133] ASS, Protokół zeznania Eugenii Nowak.

[134] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej…, s. 236.

[135] ASS, Protokół zeznania Eugenii Nowak.

[136] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 6–7.

[137] ASS, A. Kac, Żydzi – prześladowanie i zagłada…, s. 99.

[138] AYV O-3-2136, Relacja Estery Elenberg, k. 12.

[139] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 9.

[140] AŻIH 301/4694, Relacja Kiplowej, k. 2.

[141] AŻIH 301/1203, Relacja Mojżesza Gintera, k. 2.

[142] ASS, Relacja Jacka Weinbergera z 2016 r.

[143] ASS, A. Kac, Żydzi – prześladowanie i zagłada…, s. 102.

[144] S. Długopolski, Zbrodnie Heinricha Hamanna w świetle procesu w Bochum, „Rocznik Sądecki”, t. 9: 1968, s. 431.

[145] AŻIH 301/2040, Relacja Gizy Beller, k. 2.

[146] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 9.

[147] ASS, Relacja Jakuba Mullera z 2009 r.

[148] AŻIH 301/1703, Relacja Samuela Kaufera, k. 7.

[149] AŻIH 301/1203, Relacja Mojżesza Gintera, k. 2-3.

[150] AYV, 88-0192F, M. Bergman – Winter, Memorandum…, k. 17.

[151] JDC Archives, List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 13 VIII 1940 r….

[152] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej…, s. 214.

[153] Ibidem, s. 219.

[154] Ibidem, s. 219–220.

[155] AYD033c/6433, Relacja Aby Holzera.

[156] M. Lustig, op. cit., s. 58.

[157] AYV, 88-0192F, M. Bergman-Winter, Memorandum…, k. 36.

[158] Komando niebieskie – ironiczna nazwa, która nawiązywała to tego, dokąd Żydzi udadzą się po egzekucji.

[159] Zginął m.in. Wagschal z Kazimierza, Roth – syn właściciela składu krawieckiego, Moti Erenreich z ul. Naściszowej. Zob.: Ibidem, k.  37.

[160] M. Lustig, op. cit., s. 58.

[161] Ibidem, s. 61.

[162] Ibidem.

[163] Ibidem, s. 69.

[164] ASS, Relacja Jacka Weinbergera z 2016 r.

[165] ASS, Relacja Markusa Lustiga z 2012 r.

[166] M. Lustig, op. cit., s. 69.

[167] ASS, Relacja Jacka Weinbergera z 2016 r.

[168] ASS, Relacja Markusa Lustiga z 2012 r.

[169] ASS, Relacja Markusa Lustiga z 2012 r.