Żydowskie obozy pracy na Sądecczyźnie

Łukasz Połomski

Próbując opracować historię obozów pracy dla Żydów na Sądecczyźnie, należy na wstępie zaznaczyć, że możemy je podzielić na dwa rodzaje. Pierwsze z nich to te, które otwarto wokół jeziora rożnowskiego. Sporo relacji możemy znaleźć w odniesieniu do Rożnowa i Lipia, ale należy odnotować istnienie obozów m.in. w Tęgoborzy czy Zbyszycach. Więźniowie zajmowali się tam, ogólnie rzecz biorąc, budową infrastruktury. Obozy te należały do najstarszych na Sądecczyźnie, a ich działalność ustała wraz z likwidacją sądeckiego getta w 1942 r.[1]

Druga kategoria obozów to te, które działały na południu regionu i funkcjonowały na zasadzie tartaków. Były to znane lagry, np. w Muszynie, ale też te, o których nie zachowało się wiele relacji, a czasami niemal wcale. Wiemy o istnieniu takich miejsc m.in. w Nawojowej i Rytrze. Funkcjonowanie tego typu miejsc można datować przeważnie od likwidacji getta w Nowym Sączu do 1943 r.

Obóz pracy w Rożnowie

Historia tego miejsca wiąże się z wielkimi inwestycjami, które zostały rozpoczęte jeszcze w II Rzeczpospolitej. Wówczas władze wyznaczyły teren Centralnego Okręgu Przemysłowego, a jedną z ważniejszych inwestycji z nim związanych na Sądecczyźnie miała być budowa zapory w Rożnowie. Wymagało to wielkiego nakładu pracy i finansów, budziło podziw wśród wielu osób, które odwiedzały plac budowy. Świadczą o tym relacje prasowe. Dla Sądeczan miejsce to wiązało się ze stabilną i pewną pracą. Inwestycja była ważna, a Rożnów odwiedzali najważniejsi dygnitarze polityczni, na czele z prezydentem Ignacym Mościckim. W 1939 r. budowa zapory była już bardzo zaawansowana. Po zajęciu regionu przez Niemców, również okupanci postanowili ją kontynuować.

Budowa wymagała wielkiego zaplecza i infrastruktury, szczególnie komunikacyjnej. Jeszcze przed wybuchem wojny słychać było skargi mieszkańców, że brakuje połączeń z Rożnowem (wiele osób tam pracowało), ale co ważniejsze – brakowało dobrze wyglądających i bezpiecznych dróg. Obok zadań związanych z budową samej zapory, to właśnie drogi stały się miejscami pracy dla więźniów obozów pracy ulokowanych wokół dzisiejszego jeziora rożnowskiego. Wielu z nich wspominało, że nie była to lekka praca[2].

Trudno ustalić datę rozpoczęcia działania obozu. Możemy jedynie przypuszczać, że Niemcy sprawnie chcieli kontynuować strategiczną budowę; przerwa nie była wskazana. Kiedy tylko sytuacja na froncie walki z Polską unormowała się, prace ruszyły. Logicznym było dla okupanta, że osobami, które powinny wykonywać najbardziej niewolniczą i uciążliwą pracę byli Żydzi. Pierwsza ich grupa miała trafić w okolice Rożnowa z sądeckiego więzienia, a stało się to już końcem 1939 lub początkiem 1940 r. Było to ok. 70–80 osób[3]. Podobnie jak data początkowa, tak liczba więźniów na dzień dzisiejszy nie jest pewna. Należy jednak wykluczyć i obalić teorię o uruchomieniu obozu w roku 1942 – taką datę w swoim opracowaniu o obozach podaje J. Marszałek[4].

Faktem jest, że Rożnów należał do najstarszych obozów na Sądecczyźnie.  Już wiosną 1940 r. pracowało w nim 300 Żydów, a potem, jak szacuje T. Duda, nawet do 1000 osób[5]. Liczba więźniów musiała się zmieniać, nie utrzymywała się jako stała[6]. Tysiąc więźniów podaje także sądecki Judenrat w sierpniu 1940 r., ale nie jest to liczba jednorazowa[7]. Podobnie jak w przypadku daty podanej przez Marszałka, należy też nie zgodzić się z jego zapisem, że w obozie pracowało około 100 więźniów[8]. W świetle zeznań świadków podana przez naukowca liczba musi zostać uznana za zaniżoną. Większość z pracujących w obozie już wcześniej, w gettach, podawała jakiś zawód lub wskazywała miejsce swojej pracy. Przyjazd do obozu mógł wyglądać tak jak w Czchowie: Po przyjeździe musieliśmy zarejestrować nasze zawody, swoje podałem jako ślusarz. Na tej podstawie ja został przydzielony do załogi kopiącej rowy pod 10-calową magistralę wodną – wspomniał pracujący niedaleko od Rożnowa Wilek Nattel[9].

Warto tutaj dodać, że wśród pracujących w Rożnowie byli także Polacy. Nie byli jednak więźniami obozu i nie wykonywali tak morderczych prac, jakie zlecono w tym miejscu Żydom. Jeden z nowosądeczan, brat Eugenii Romańskiej, pracował przy obozie. Podobnie jak pozostali więźniowie mógł wracać w sobotę popołudniu do Nowego Sącza (lub innych miast), ale pracował tam na innych warunkach – otrzymywał chociażby lepsze wynagrodzenie[10].

Pochodzenie więźniów było różnorakie. Zdecydowany trzon rożnowskiego obozu stanowili Sądeczanie. Pośród nich znaleźli się świadczący po wojnie Markus Lustig czy Moses Katz[11]. Ulokowano w nim również Żydów z innych miast regionu, z Grybowa, Krynicy oraz Muszyny[12]. Do obozu w Rożnowie wysyłano także ludzi z getta w Tarnowie[13] oraz Rzeszowie[14], Sokołowa Małopolskiego[15] czy Nowego Targu[16]. Z getta w Grybowie trafili tam Max Bergman[17] czy Pinkas Gotlieb[18]. Wielu więźniów trafiło do obozu z niemieckich łapanek. Pośród nich był Moniek Goldfinger z Wierchomli oraz Harry Wanderer, który pochodził z Łącka[19]. Ludzie obawiali się obozu, nie chcieli do niego jechać, bojąc się morderczej pracy. Niektórzy wykupywali się od niego, nie mając pojęcia, że właśnie tam będą mieli największe szanse na przeżycie. Wielu skierował do pracy w Rożnowie nowosądecki Arbeitsamt. Markus Lustig otrzymał wezwanie do obozu na przełomie maja i czerwca 1942 r. Wezwano go do urzędu pracy, kazano zabrać jedynie kilka rzeczy. Jego oraz 30 innych chłopaków wywieziono do obozu ciężarówką[20].

Więźniowie zajmowali się budową dróg, gospodarką wodną i kopaniem torfu[21]. Praca trwała przynajmniej osiem godzin na dobę[22]. Innym zlecono prace porządkowe przy działającej od 1941 r. elektrowni[23]. Część więźniów otrzymała zajęcia podczas prac wykończeniowych przy zaporze, natomiast pozostali zajmowali się budową drogi. Te ostatnie prace w 1940 r. wykonywało nawet 500–600 osób[24]. Nie mamy jednak potwierdzenia, czy wszyscy oni mieszkali w obozie. Markus Lustig pisał: Wykonywaliśmy różne prace przy zaporze, głównie kopiąc cztery metry sześcienne ziemi na dzień. Potem pracowałem przy wyładunku worków cementu z samochodów. Biorąc pod uwagę warunki, dało się przeżyć w obozie[25]. Warunki pracy do sierpnia 1942 r. – do momentu likwidacji getta w Sączu – były względnie dobre[26].

Teren obozu znajdował się na prawym brzegu jeziora. Po zalaniu zbiornika grunt ten znalazł się pod wodą. W skład obozu wchodziły trzy baraki o wymiarach 30 na 12 metrów[27]. Nie posiadamy ich opisu, ale możemy posiłkować się relacją Wilka Nattela, który pracował nieopodal, w Czchowie. Spano tam na podwójnych pryczach. W obozie nie było bieżącej wody, a zamiast latryny więźniowie mieli dziurę w ziemi. Podczas cieplejszych miesięcy mogli się wykąpać w rzece. Ogrodzenie było z drutu, a bramę zamykano tylko na noc[28].

Rekonstrukcji dnia pracy również możemy dokonać na podstawie relacji Nattela z Czchowa: Nasze dni zaczęły się o 6:00 rano, tak zwana kawa o 6:30 i do 7:00 musieliśmy być już na naszych stanowiskach pracy. O 12:00 mieliśmy godzinną przerwę, kiedy dostaliśmy zupę i półmisek kilka ziemniaków. Po przerwie prace trwały do ​​godziny 19:00. Wieczorem więźniowie dostawali 250 gramów chleba i trochę czegoś, co wyglądało jak zupa. Przed snem polski policjant odczytywał nazwiska więźniów, sprawdzając, czy stan się zgadza. Po jego wyjściu i upewnieniu się, że nikt nie uciekł, żydowska obsługa zamykała bramę[29].

Dla więźniów niezwykle istotną sprawą było jedzenie. Warto podkreślić, że trafiali do Rożnowa z gett, gdzie panował olbrzymi głód. Ciężka praca wymagała jednak tego, żeby żywić ich lepiej. Rozumiał to także Judenrat (Rada Żydowska), na którą zrzucono odpowiedzialność za dostarczanie pożywienia. Sytuacja była niezwykle trudna, bowiem w getcie sądeckim ludzie umierali z głodu.  Mimo to Judenrat od czerwca 1940 r. prowadził w obozie kuchnię, co skutkowało większymi wydatkami instytucji. Rozwiązano sprawę w ten sposób, że Rada organizowała zakupy prowiantów i inne wydatki, firma rożnowska natomiast wypłaca tylko zaliczki na poczet należności za wyżywienie i wypłaty robotników. Dostawcy obawiali się jednak wydawania Judenratowi towarów na kredyt. Instytucja była niewypłacalna. Żydzi, nie mając wyjścia, zaciągali więc pożyczkę w firmie budującej zaporę. Jedyną nadzieją Judenratu jak zwykle był Joint, do którego słano prośby o kolejne dotacje[30].  Z zachowanej korespondencji można odnieść wrażenie, że Joint był poruszony sprawą robotników, dlatego obiecał pomóc[31]. Często na obietnicach się nie kończyło, ale zawsze pomoc była niewystarczająca. Ciągle trzeba było więcej, a rozrastający się obóz wymagał większych nakładów finansowych, już nie tylko na jedzenie, ale także na higienę, medycynę i sprawy sanitarne.

Więzień Ernest Statter relacjonował dokładnie, jak wyglądało przydzielane jedzenie: 20–25 dkg chleba z kawą, zupa raz dziennie i wieczorem chleb z kawą[32]. Lustig pisał: Jedzenia wystarczało i każdego miesiąca dostawaliśmy kopertę z pieniędzmi, według stawki trzy złote za dzień pracy. Stamtąd zabrali nas do przenoszenia worków z cementem do magazynów w Czchowie. Wspominał on, że podczas takich podróży miał okazję w Czchowie być zapraszanym na obiad do religijnych rodzin, co dla więźnia obozu było rarytasem. W tym małym miasteczku nie odczuwał wojny, a czas się zatrzymał. Ponadto miał także możliwość co dwa tygodnie wrócić do domu, żeby uprać odzież[33].

Ważne dla więźniów były wizyty w rodzinnych miastach. Pojawia się to w wielu relacjach. W Rożnowie, podobnie jak w pobliskim Czchowie wyjazd odbywał się po uzyskaniu przepustki. Nattel pisał, że w Czchowie Żydzi szli do polskiego oddziału policji w celu uzyskania przepustki w tym celu. Dowódca oddziałem był stary niemiecki żandarm z wąsem a la Kaiser Wilhelm. On był jedynym upoważnionym do wydania przepustki. Wydawał się też całkiem przyzwoity, nigdy krzyczeliśmy na nas, ale musieliśmy mieć dobry powód, żeby o to poprosić[34].

Więźniowie z obozów wokół jeziora potrafili sobie radzić. Przebywający w Czchowie Nattel pisał, że czasem w niedzielę zrzucali opaski i szli po groch. Byliśmy głodni i próbowaliśmy udać się do okolicznych chłopów, aby wymienić część naszych rzeczy na żywność, niestety rzadko z powodzeniem[35]. Miał od ojca pudełeczka z sacharyną – było w niej 100 tabletek, a każde pudełko kosztowało 2 zł. Dla porównania chleb w obozie kosztował 20 zł. Nattel poszedł więc sprzedawać swoje towary do chłopów. Podczas jednej z tych wycieczek znalazłem gospodarstwo, na które wyglądała żona chłopa ze współczuciem i był gotów dać mi lunch za paczkę sacharyny. Gospodarstwo znajdował się około piętnastu minut spacerem od obóz po drugiej stronie Dunajec […] Lunch, główny posiłek dnia dla chłopów, składał się głównie z dwóch osób potraw, pierwsze byłyby ziemniaki z kefirem lub z kiszoną kapustą, a drugie danie na bazie fasoli lub mąki z twarogiem. Był wypełniony i prawdopodobnie zawierał więcej kalorii niż normalnie spożywałem przez cały dzień. Wraz z nastaniem zimy wyjścia ustały [36].

Warunki sanitarne w rożnowskim obozie były katastrofalne. Lagier zmagał się z epidemią czerwonki, co było efektem braku sanitariatów, natrysków, ciepłych i czystych ubrań itd. Niemcy brutalnie rozwiązywali takie problemy. Na pobliskiej górze Łaziska zastrzelono tych, którzy zdaniem gestapowskich oprawców nie nadawali się do leczenia. W tym celu dokonano w rożnowskim obozie selekcji[37]. Goldfinger wspominał, że przybył na nią osobiście szef gestapo z Nowego Sącza – Heinrich Hamann[38]. O zbrodni donoszą też powojenne dokumenty, z których wynika, że odnaleziono masowy grób 40–50 więźniów. Jeszcze w jesieni 1945 r. znajdował się w lesie koło zapory[39].

Nie wiemy, czy w obozie były inne problemy, ale na podstawie sytuacji w pobliskim Czchowie możemy się też domyślać, że plagę stanowiły pchły: wiele z nich kręci się pod ubraniem, gryząc nas w ciągu dnia, ale najgorsze był w nocy. Zaatakowaliby mnie do tego stopnia, że ​​ledwo byłem w stanie sen. Rano całe moje ciało było pełne czerwonych plam oznaczających ich ugryzienia. Na szczęście ktoś odkrył, że pchły nie lubią zapachu oleju napędowego. Od tamtej pory byłem rozsmarowując go co noc na całym ciele. Strasznie śmierdziało, ale nie obchodziło mnie to, dopóki ja mógł spać[40].

Obozem w Rożnowie kierował Josef Schmidt, wśród kadry kierowniczej wymieniany jest też Feliks Wojtas. Obydwaj byli volksdeutschami, którzy na Sądecczyznę przybyli z rejonu Poznania. Pracowali dla firmy Beton Und Montierbau A.G.[41] W 1942 r. Lustig wymienia innego kierownika obozu, Żyda Leiba Berlinera[42]. Ernest Statter, który najdłużej był więźniem obozu, zeznał, że komendantem był niejaki „Felix” (być może Wojtas), a kierownikiem robót majster Wilst[43]. Doświadczony już brutalnie przez wojnę, nie był dla więźniów najgorszy.

Moniek Goldfinger wspomniał, że inżynier niemiecki był dla więźniów bardzo dobry. Miał pod swoim zarządem obóz w Lipiu i Rożnowie. Pamiętał, że względem Żydów dobrze zachowywał się także polski majster. Moniek był jego posłańcem. Pewnego razu majster wysłał go, żeby przyniósł mu jakąś część służącą do budowy zapory. Młody chłopak poszedł, a w miejscu, gdzie miał się zgłosić zastał wielkie maszyny. Dla młodzieńca z małego Starego Sącza był to nie lada widok. Były zachwycony, pierwszy raz widział coś takiego. Tak się zafascynował techniką, że zapomniał, po co przyszedł. Okazało się, że w maszyny patrzył 2 godziny i 15 minut, a dla Mońka była to chwila. W obozie myśleli, że uciekł. Chłopak powiedział, co się stało. Oczywiście majster był bardzo zły, ale nie zbił więźnia. Potem już go nigdzie nie posyłał[44].

Mimo to w obozie nie brakowało terroru i przemocy, nieobcych Żydom z ulic getta. Jesienią grupa 100 osób została skazana na zagładę – z powodu choroby, na którą zapadli[45]. Izak Goldfinger wspomniał, że w obozie poznał Seliga Barda z Nowego Sącza, syna przedwojennego piekarza. W czasie wspominanej selekcji chorych na czerwonkę Bard był ranny w nogę, w związku z czym zaliczono go do grupy skazanych na śmierć: Zelik Bard tak prosił, żeby go nie zastrzelili. „Jestem tylko ranny!” Nie było żadnej pomocy i tak pomału skonał w grobie zbiorowym w Rożnowie, w tamtym obozie[46]. Statter zeznał, że obóz był dla Niemców miejscem, gdzie znęcali się nad Żydami: Co niedziela przyjeżdżało z Nowego Sącza gestapo, przeprowadzając „zabawy”, dokonując egzekucji[47].

Trzeba było uważać na innych więźniów. Nattel, przebywający w Czchowie, wspomniał, że ciężko było znaleźć mu swój poziom intelektualny – szkoły średniej. Jeden z więźniów, słabo wykształcony, nawet donosił dla Niemców. Nattel znał za to wielu ludzi z marginesu, którzy załapali się do obozu. Jeden z nich, Chaim Berger, przed wojną związany był z półświatkiem: Plotki głosiły, że wszystkie niedziele i niektóre wieczory spędzał z wdową po wieśniaku, nigdy nie wydawał się nadmiernie głodny i nie jadł zupy – pisał. Dlatego też handel z ludźmi był ryzykowny. Kiedy skończyły się mu pieniądze od ojca, z getta, postanowił sprzedać ubranie. Nie wiedział komu z chłopów. Poprosił kolegę, aby je sprzedał, a w zamian przyniósł trzy bochenki chleba. Ten po transakcji nie chciał nic dać Wilkowi. Po karczemnej awanturze oddał na odczepne jeden bochenek. Służba żydowska nie chciała reagować – wzruszyli tylko ramionami i kazali nie ufać więźniom[48].

Z obozów nad jeziorem, również z tego w Rożnowie, były możliwe ucieczki, jednakże nie uważano ich za sensowne. Poza obozem ciężko było przetrwać. Przykładem był Mendel Aftergut, który uciekł z Rożnowa. Nie mając wielkiego pola manewru wrócił do getta w Nowym Sączu, gdzie przebywała jego rodzina[49]. Podobnie Jacob Weinberger, po opuszczeniu obozu trafił do rodziny w Rzeszowie[50]. Nie wiemy nic ma temat tego, czy w Rożnowie działał ruch oporu oraz czy więźniowie posiadali kontakty z konspiracją działającą w okolicy. Żaden ze świadków tego nie potwierdził. Mozes Katz zeznawał jednak, że w obozie więźniowie tworzyli tajne organizacje. Ich działalność jest jednak trudna do opisania[51].

Żydzi zamknięci w obozie wiedzieli, co może wydarzyć się z ich bliskimi w Nowym Sączu i innych miastach. Obserwowali coraz większe prześladowania i pogarszające się warunki u swoich krewnych. Lustig wspominał, że już na wiosnę 1942 r. nie mógł odwiedzać dziadka na Pijarskiej; kiedy z obozu wysyłano go do Sącza, trafiał do dzielnicy Piekło – było to getto dla pracujących. Judenrat szykował pracownikom z obozów domy, gdzie ich przydzielano na szabat[52]. Punktem zwrotnym w historii rożnowskiego obozu był 23 sierpnia 1942 r. Wówczas w Nowym Sączu odbyła się selekcja związaną z likwidacją getta. Wzięli w niej udział także wszyscy więźniowie pracujący przy zaporze. Statter relacjonował: W sierpniu 1942 r. zabrano nas wszystkich na plac nad Dunajcem koło Nowego Sącza, gdzie SS przeprowadziło selekcję. Ja znalazłem się w grupie, która powróciła do Rożnowa. Od sierpnia warunki zmieniły się na gorsze[53]. Wielu więźniów po selekcji trafiło do innych obozów w regionie.

Pierwszy z rożnowskich obozów zakończył działanie w grudniu 1942 r.[54] Stało się to niedługo po likwidacji sądeckiego getta, skąd rekrutowała się większa część robotników. W listopadzie więźniowie zostali wysłani do innych obozów w regionie lub do getta w Tarnowie[55].

Warto wspomnieć, że w Rożnowie pod koniec wojny działał też obóz dla Polaków. Robotnicy zajmowali się budową umocnień; pracowało tam około 800 osób[56]. Założono go 2 września 1944 r. Obóz określany był jako SSLagerfuhrungstab II Neu Sandez. Ulokowano go przy drodze prowadzącej od wsi do zapory, w pobliżu zabudowań gospodarczych rodziny Stadnickich. I. Gass podała, że na obóz składało się aż 100 nowo powstałych drewnianych baraków. Wszystkie zostały otoczone drutem kolczastym. Robotnicy wykonywali różne zadania przy zaporze oraz fortyfikacjach. Obozem miał kierować esesman Ruprecht Schulemann, zastępował go zaś Franciszek Faryn. Lagier przestał istnieć wraz z końcem wojny. 17 stycznia 1945 r., na wieść o zbliżających się żołnierzach Armii Czerwonej, więźniowie uciekli. Wówczas przebywało tam jeszcze ok. 70 osób. Po obozie szybko nie pozostał ślad, bowiem Rosjanie mieli spalić większość baraków[57].

Obóz pracy w Lipiu

Obóz działał od 1940 do 1943 r.[58], co możemy stwierdzić na podstawie dokumentacji Jointu. Badacze obozu, jak Izabela Gass wskazywali do tej pory późniejszą datę rozpoczęcia działalności lagru – jesień 1941 r. lub 1942 r.[59] Na samym początku (1940 r.) pracowało w Lipiu nawet 600 więźniów[60]. W październiku 1940 r. było to około 650 Żydów[61], a być może więcej[62]. Liczba więźniów wydaje się być dynamiczna, zależała od okresu. A. Pilchowski podaje, że na samym początku było w nim 250 pracowników, potem 300[63]. Podobną wartość podaje Marszałek i wydaje się, że jest to średnia liczba więźniów przebywających w obozie[64]. Łącznie przebywało tam ok. 1200 osób[65].

Komendantem obozu miał być człowiek nazwiskiem Siegelhubert[66]. Był on przedstawicielem firmy Ing. Hellmuth Swietelsky[67].  Obóz był administrowany przez Żydów[68]. Zdaniem Eliasza Brauna znajdowali się w nim strażnicy ukraińscy[69]. Potwierdzają to inne relacje, które mówią o szczególnym okrucieństwie z ich strony[70]. Według raportów wizytatorów Jointu w obozie kadra zarządzająca nie była najgorsza: Stosunek wszystkich czynników, a więc inspektora pracy, firmy kierującej robotą jest w zupełności pozytywny, a jeżeli są niedomagania, to tłumaczą się one w pierwszej linii nieprzystosowaniem się ani psychicznym, ani fizycznym uczestników do niezwykłej dla nich pracy oraz warunków bytowania, a m[ianowicie] niedostatecznie urządzonymi barakami i do pewnego stopnia niewystarczającym odżywieniem[71].

Podobnie jak w przypadku Rożnowa, także w tym obozie cała praca skupiała się wokół jeziora rożnowskiego. Więźniowie musieli pracować przy wykonaniu 20-kilometrowego odcinka drogi od Rożnowa do Zbyszyc[72]. Kopali pod drogę, przenosili kamienie. Wiele osób zmarło, nie podołało tej pracy. Więźniowie często zostawali ranni przy wykonywaniu tak morderczych zadań[73]. Najgorsze było to, że musieli sami, na własnych barkach dźwigać kamienie. To była bardzo ciężka praca – zeznawał Naftali Salechutz, rodem z Kolbuszowej[74]. Podobnie Jakub Scherman pisał o obozie: Warunki pracy były b. ciężkie[75]. Kornhauser również nie uważał obozu za nic dobrego: Pracowało około 200 Żydów. Praca była bardzo ciężka. Niemcy bili i Polacy znęcali się nad Żydami[76]. Co ciekawe, niektórzy więźniowie pracowali w założonych obok warsztatach, m.in. szewskim, krawieckim czy stolarskim[77].

Izaak Goldfinger wspominał ciężką pracę przy budowie drogi, która do dziś jest używana. Sam obrabiał kamień, który miał być wykorzystany jako bruk. Więźniowie wyruszali rano piechotą na miejsce pracy, wracali przed zmrokiem. Praca była najlżejsza w zimnych okresach, ponieważ nadzorcy nie chcieli marznąć i dlatego oddalali się od pracujących. Ci wówczas nie musieli pracować ponad siły, mogli chwilę wytchnąć[78]. Więźniowie – podobnie jak w Rożnowie – rekrutowali się z różnych miejsc. Część z nich pochodziła z innych, mniejszych obozów. Jeden z nich znajdował się w Tęgoborzu. Mendel Flaster wspominał, że liczył na poprawę warunków bytowych, kiedy przenosił się do Lipia. Przybył tam w grupie, w której byli młodzi ludzie, w wieku 18–25 lat[79]. Cały czas trafiali tam Żydzi z Sącza, toteż członkowie Rady Żydowskiej w Nowym Sączu czuli się w obowiązku o nich zadbać. Początkiem sierpnia wysłano tam np. 44 Żydów. Byli tam pracownicy z Krakowa, Nowego Targu czy Grybowa[80].

Rekrutów do obozu w Nowym Sączu łapano na różne sposoby. Dla przykładu w lipcu 1942 r. miała odbyć się w sądeckim getcie akcja „Lipie”. Herman Fuhrer zeznał, że do obozu zesłano niezdolnych do pracy. Duża ilość została na żyd. cmentarzu zlikwidowana. Ci ludzie byli dla tego obozu przeznaczeni i z powodu, że nie nadawali się do Pustkowia, zostali przeznaczeni do Lipia[81]. Niektórzy, jak Pinek Kornhauser do obozu trafili właściwie dzięki protekcji, wykorzystując przedwojenne znajomości. Wspominał on, że do obozu dostał się dzięki temu, że komendantem był jego kolega[82].

Wiemy, że w 1940 r. Rzeszów i okoliczne miasta wysłały aż ok. 400 ludzi do obozu w Lipiu. Tak spora liczba wzbudziła zainteresowanie inż. Arona Reinberga z Jointu, który postanowił zwizytować obóz. Materiał ludzki grupy około 200 ludzi był przypadkowy, bowiem [nie] przeprowadzono selekcji na miejscu i chwytano ludzi bez żadnej wy[…] […]ej co do ich fizycznych kwalifikacyj. W grupie więc znalazło się […] młodocianych od 14–17 lat, pewna ilość starszych i żonatych, w zu[pełno]ści niekwalifikujących się do ciężkiej pracy przy budowie dróg, [odw]odnieniu  i kamieniołomach. W jego opinii większość nie nadawała się do pracy[83]. Saleschutz twierdził, że przed wysyłką do Lipia w Rzeszowie odbyła się selekcja. W jego grupie wysłano właśnie 200 osób, co pokrywa się wymienionymi wyżej faktami[84].

W Lipiu znajdowały się dwa drewniane baraki o wymiarach 15 na 8 m[85]. Składały się z łóżek 3-piętrowych, które pokryto słomą. W jednym baraku zakwaterowano 200–300 osób. Najgorsze w obozie były zimy[86]. Budynki nie nadawały się do zimowych warunków, jednakże zarząd obozu obiecał przed zimą 1940 r. wykonanie pieców. Delegat Jointu wizytujący obóz zauważył, że powszechnie brakuje także koców[87]. Pracownicy ci sypiają w barakach na pryczach ze słomą, brak im nakrycia – koców – raportowano[88].  Żadna relacja nie wskazuje, że wywiązano się z obietnicy poprawy tych warunków życia. Szopy, w których żyli robotnicy ulokowano w dawnym folwarku. Mieściły się w dawnych stajniach i stodołach[89]. Więźniowie pracowali po 8 godzin dziennie[90], 6 dni w tygodniu[91].

Nie wiemy, jak obóz był zabezpieczony przed ucieczkami. Z relacji więźniów wynika, że nie był pilnie strzeżony[92].  Podobny obraz rysuje się w relacjach m.in. Flastera i Kornhausera. Ten ostatni opuszczał obóz w nocy. Posądzano go o przynależność do partyzantki, ale nikt mu niczego nie udowodnił. Być może chodził do Zakliczyna, gdzie miał narzeczoną[93]. Ponadto możliwy był kontakt z miejscowymi, którzy więźniom sprzedawali towary[94]. To wszystko upodobniało obóz w Lipiu do tego w Rożnowie czy Czchowie.

Więźniowie posiadali własną odzież, która często była bardzo brudna. Ubrania mieli takie, jakie zabrali ze sobą z domu, nie otrzymywali tzw. pasiaków ani innej ujednoliconej odzieży obozowej. Podobnie było z obuwiem[95]. W zimie pojawiał się problem z butami, bowiem prawie nikt nie miał odpowiednich do pracy. Niemcy mówili Żydom, że mogli je zabrać z domu, ale oni nie chcieli ich zabierać najbliższym. W getcie każdy towar był cenny. Dlatego też więźniowie radzili sobie, jak mogli. Czasem zabierali buty od chorych. Pewnego dnia dziesiątki ludzi miały problem z butami i nie poszło do pracy. Wielu spotkała za to kara. Flaster dostał od gestapowca w twarz oraz dostał 125 razów. Niemiec powiedział, że go zastrzeli, jeśli się taka sytuacja powtórzy. Kolejnego dnia Żyd również powiedział, że nie idzie do pracy. Za kilka dni pojawiły się buty dla każdego[96].

Ponadto robotnicy nie mieli ubrań na nadciągającą zimę, nie mówiąc już o ciepłej bieliźnie. Nawet wczesnojesienne noce dawały się już we znaki Żydom. Apelowano do Jointu o pomoc[97]. Co do odzieży polecano im zwrócić się do gminy krakowskiej, do tamtejszego prezesa, Marka Biebersteina[98]. Apele nie pozostawały bez odpowiedzi – w 1941 r. do Lipia trafiło 50 par spodni z Krakowa[99]. Problemem była zima i jesień, kiedy pojawiał się przejmujący lodowaty wiatr, który można odczuć w tym miejscu do dziś[100]. Więźniowie postanowili działać zatem na własną rękę. Robotnicy z obozu często udawali się do Gromnika. Płacili kierowcy, który wysadzał ich na chwilę w Zakliczynie, który już był w większości bez Żydów. Tam, już po likwidacji getta, miał zostać Judenrat z policją żydowską: Chłopcy wstępowali do Zakliczyna, gdzie Judenrat dawał im garderobę pozostawioną przez wysłanych Żydów. Rzeczy te Żydzi zamieniali u robotników na chleb – pisał Kornhauser[101].

Innym codziennym problemem obozowego życia było wyżywienie. Gruber narzekał na jakość jedzenia. Jedynym ratunkiem były paczki wysyłane do każdego z więźniów z Rzeszowa[102]. Godfinger wspomniał: …nie mogę się skarżyć, że cierpiałem głód wtedy, jeszcze nie – w porównaniu do tego dalej. W Lipiu więźniowie otrzymywali kartki, które były przydzielone do porcji jedzenia. Dostawali bochenek chleba na cały tydzień[103]. Oprócz tego każdy więzień dostawał rano ciepłą herbatę lub czarną kawę, od czasu do czasu odrobinę marmolady. Po południu otrzymywał bardzo mało zupy, która bardziej przypomniała wrzącą wodę[104].  Fasunek: zupa – mętna woda, 5–6 dkg chleba dziennie[105] – pisał Scherman. We wrześniu 1940 r. Joint przesłał na ręce Judenratu 10 kg kostek bulionowych dla obozu w Lipiu[106]. Lagier został wspomożony przez Żydów ze Szwajcarii, którzy przesłali m.in. ser[107]. Jesienią 1940 r. urzędnik Jointu Reinberg oceniał: dziennie: 25 dkg chleba […] […]zy dziennie gotowana strawę oraz kawę. Strawa gotowana zawiera 2 razy tygodniowo po 10 dkg mięsa. Przy ciężkiej fizycznej pracy, którą muszą wykonywać uczestnicy obozu, strawa ta jest niedostateczna, w szczególności brak jest w tej strawie tłuszczów oraz co najmniej dodatkowej porcji chleba w wysokości 25 dkg dziennie[108]. Zdaniem niektórych więźniów, jak Dawida Gruberga z Rzeszowa, dostawali bardzo mało jedzenia i byli przy tym oszukiwani[109].

W obozie nie było wielkiego okrucieństwa, jednakże nie oznacza to, że więźniów traktowano należycie. Statter zeznawał: Specjalnego maltretowania nie było[110]. Wydaje się nadużyciem zeznanie Hellera, który pisał: Ludzi niezdolnych do pracy wysyłali do Lipia, gdzie po krótkim czasie byli kompletnie wyczerpani i nawpół żywi byli powrotem przysyłani[111].

Cały czas panował strach przed śmiercią. W Lipiu odbywały się selekcje. Kornhauser wspomniał, że po jednej z nich zostało 100 najsilniejszych, w tym on. Selekcji dokonało gestapo z Sącza[112]. W zimie więźniowie bali się, że ich zastrzelą. W ocenie więźniów ich niemiecki szef bronił robotników. Uważał ich za wielkich fachowców[113]. Pewnego razu Kornhauser został uderzony przez Niemca w twarz, bowiem ktoś doniósł, że nie wykonuje należycie swoich powinności. Żyd był na tyle zdesperowany, że chciał się rzucić na Niemca, lecz opanował się, gdyż nie chciał narażać kolegów. Niemiec widział zamieszanie i zaczął się cofać. Wtedy Pinek oświadczył, że pracuje tyle ile ma sił, a z następstwami nie liczył się, gdyż stracił wszystkich, więc jest przygotowany do wszystkiego[114].

Źródłem prześladowań byli nie tylko Niemcy, ale też inni Żydzi. Więźniem obozu w Lipiu był znany powszechnie w Nowym Sączu Chaskiel Rosenberg – po powrocie do nowosądeckiego getta został żydowskim policjantem, słynącym z barbarzyńskich zachowań. W Lipiu był obozowym kucharzem, bardzo usłużnym Niemcom. Świadkowie zeznali, że brutalnie odnosił się do Żydów: Przy każdej nadarzającej się sposobności maltretował i bił Żydów w obozie – wykazując na każdym kroku swoją złośliwość, a nawet sadyzm[115]. Żydów za przewinienia spotykała kara w postaci razów. Jak wspominał Flaster, Niemcy wykorzystywali do tego specjalny bat[116].

Specyficznie prezentowały się relacje z polskimi pracownikami. Większość z więźniów opisywała je pozytywnie, jednak Kornhauser wspominał inne historie. Przytaczał sytuację, kiedy Żydzi pracowali nad Dunajcem – bliżej rzeki, a Polacy wyżej, tak że swobodnie mogli w nich rzucać kamieniami. Pinek zauważył, który Polak najwięcej rzuca, poszedł wprost do niego i zapytał czemu rzuca kamieniami na Żydów, ten odpowiedział, że na Żydów wolno. Wówczas Pinek uderzył go w twarz. Ten chciał się rzucić z kilofem, lecz Pinek w momencie się zorientował i wykręcił mu rękę. Polak zaczął wołać o pomoc. Przyszedł majster i rozdzielił walczących, ale więcej nie doszło do takich ekscesów[117]. Innym razem doszło do kłótni o pozyskane z zakliczyńskiego Judenratu ubrania. Pewnego razu dokonano rewizji rzeczy, które więźniowie stamtąd przywieźli, tak, że Żydom odebrano te lepsze. Dla więźniów zostały bezwartościowe. Wyprowadziło to z równowagi Pinka. Zeskoczył z auta i głosem rozkazującym zwrócił się do kolegów Żydów, aby wszystko z powrotem ładowali na wóz. Sam zaczął odbierać skradzione rzeczy. Polacy niechętnie, ale zaczęli oddawać ubrania. Nie chcieli walczyć, bo nie mieli broni, Żydów było tyle samo co Polaków. Majster ponoć się odgrażał, ale dostał łapówkę i się uspokoił[118].

Kolejnym problem była higiena. Mimo to Statter wspomniał: Epidemii nie było, warunki sanitarne znośne[119]. W 1941 r. do Lipia trafiło 200 paczek proszku mydlanego, był to dar Żydowskiej Samopomocy z Krakowa[120]. Nie było możliwości dbania o higienę. Flaster wspominał, jak młodzi chłopcy ukradli z kuchni wodę i dali więźniom do mycia. Musieli za nią zapłacić chlebem. W zimie można było się myć tylko lodowatą wodą, pod warunkiem, że jezioro nie zamarzło. Oczywiście w obozie więźniowie nie mieli lekarza[121]. Sporym problemem była opieka medyczna. Lekarze przychodzą trzy razy w tygodniu, ale nie zajmują się leczeniem, lecz szukają kandydatów do zwolnienia z obozu. Opieka […] według robotników jest niewystarczająca. Lekarz przyjeżdżał do Lipia raz w tygodniu. Za każdym razem był to ktoś inny. W efekcie nie sporządzał raportu, a każdy więzień był zbadany przez trzech różnych lekarzy, nie było ciągłości leczenia. Wezwałem lekarzy na konferencję następnego dnia, aby omówić błędy aparatu sanitarno-medycznego. Został przyjęty mój pomysł, by się postarać, żeby został zaangażowany jeszcze jeden lekarz, który będzie na stałe mieszkał w Lipiu. Honorarium będzie mogło być pokryte z wydatków na podróże lekarzy do Lipia. Taka dorożka kosztuje około 50 zł, a przy 8 podróżach wynosi to 400 zł. Tylko takie rozwiązanie mogłoby umożliwić sanitarny nadzór uczestników obozu, ich leczenie, utrzymanie bezpośredniego kontaktu z władzą obozową w celu polepszenia warunków. Z powodu konieczności skontaktowania się z kasą chorych, prosiliśmy pannę dr Finder o nawiązanie kontaktu z tą instytucją[122].

Duchem opiekuńczym obozu była wspomniana Bronisława Finder, sądecka adwokat. Ona raportowała o fatalnym stanie obozu, złej kondycji więźniów. Dzięki jej wsparciu udało się zaoferować Judenratowi w Sączu, aby opiekę nad obozowiczami sprawował lekarz, dr I. Blumenstock z żoną („13-semestrową medyczką”). Byli oni gotowi nawet przenieść się do Lipia[123].

Przedstawiciel Jointu, Reinberg postanowił sprawdzić wydajność żydowskich więźniów, którzy pracowali w tak nieludzkich warunkach. Wyniki tej inspekcji nie były najlepsze, ale niosły też trochę nadziei: Wszędzie bez wyjątku [ot]rzymywałem relacje, że robotnicy Żydzi, którzy fizycznie są przy[sto]sowani do roboty, pracują bez wyjątku na równi z robotnikami aryjskimi i wydajność takiego robotnika stoi na tym samym poziomie, jak robotników nie-Żydów. U mego rozmówcy znalazłem zupełne zrozumienie moich życzeń i osiągnąłem przyrzeczenie, które miało być niezwłocznie zastosowane, że pełnowartościowym Żydom udzieli się dodatku na dożywianie w wysokości zł 1 dziennie. Przyjąłem to oświadczenie do wiadomości, podkreślając jednakże, że proszę o dodatkowe przyznanie 60 gr. Zapłata za pracę napawała trwogą: za robotę wynosi zł 22 tygodniowo (55 godzin za zł 0,40), [cz]ęść tego zarobku, a m[ianowicie] zł 15 idzie na wyżywienia i na świad[czenia]. Tak więc więźniowie zarabiali, ale jednocześnie szybko im odbierano pieniądze. Dla porównania: Robotnicy aryjscy otrzymują płacę dzienną w stosunku 50 gr za [godzi]nę, otrzymując dodatkowo na dożywienie zł 1,60 i dla Żydów. Kierownik obozu uważał, że zależy to od czynników nadrzędnych i polecał u nich zabiegać o wyrównanie tych zapłat[124]. W październiku notowano: Według informacji, które zdobyłem przed wyjazdem 24 IX, liczba robotników, którzy zostali przedstawieni do premii za wydajność wyniosła około 502 z ogólnej liczby żydowskich robotników[125].

W ocenie Reinberga, co przedstawił na specjalnej konferencji, w obozie brakowało wielu rzeczy, równości w zarobkach, ale przede wszystkim pożywienia, ubrania, koców i ciepła. Uważał, że trzeba znaleźć źródła sfinansowania braków i zająć się problemami. Buty musiały być lepsze, na grubszych podeszwach. Należało wziąć pod uwagę, ze jeżeli pracownicy są żywicielami rodzin, to trzeba im koniecznie pomóc, szczególnie rodzicom. Rozwiązaniem miał być fundusz obozowy, który istniał i podwyżki ze strony firmy. Mówiono o dodatku na poziomie 1,6 zł lub przynajmniej 1 zł. Życie mogły ułatwić także talony na żywność. Delegat Jointu oceniał, że akcja odzieżowa mogłaby kosztować łącznie nawet 10–15 tys. zł. Dla warunków getta i wojny była to kwota astronomiczna[126].

Problemom w obozie starał się zaradzać Judenrat w Nowym Sączu, ale nie tylko. Nad pracownikami z Rzeszowa opiekę miał mieć tamtejszy Urząd Pracy. Inż. Reinberg pisał o ciągłej pomocy i zainteresowaniu tamtejszego Arbeisamtu losem więźniów z Rzeszowa[127]. Sądecki Judenrat prowadził w Lipiu kuchnię obozową[128]. Co ciekawe w obozie działała koszerna kuchnia. Zdaniem Reinberga był to niepotrzebny wydatek: uważam za konieczne zaznaczyć fakt domagania się przez uczestników obozu zaniechania prowadzenia kuchni rytualnej, co dałoby w rezultacie możliwość lepszego wyżywienia. Za zmianą tą opowiada się około 80% uczestników obozu. Rytualiści otrzymaliby w tym wypadku gotówkę, względnie część gotówki i część artykułów w naturze (chleb, kartofle itp.)[129].

Problemy sprzyjały myślom o opuszczeniu obozu. Nie było ciężko uciec, a nawet, zdaniem niektórych więźniów, Niemców niewiele to interesowało[130]. Ucieczki dokonał Moniek Schlachet, który postanowił zbiec przy wsparciu brata, lekarza pracującego na wschodzie. Zapytał dobrze zbudowanego Kornhausera, czy z nim pojedzie, bo sam się bał[131]. Jedną z osób rozważających opcję ucieczki był Flaster. Sposobności nie brakowało, były nimi chociażby powroty do domu na weekendy[132]. Podczas pracy ludzie wykorzystywali momenty nieuwagi Niemców i uciekali. W największej ucieczce wzięło udział 8 osób. Uciekinierzy wykorzystali moment przemarszu tłumu ludzi, wmieszali się między nich i uciekli. Z wyliczeń Goldfingera wynika, że było to jesienią, najpewniej 1940 r.[133]

Obóz został zlikwidowany wiosną 1942 r. lub na początku 1943 r. Bardziej realna wydaje się ta druga data, co potwierdza relacja Stattera. Więźniowie, podobnie jak w Rożnowie, trafili do innych obozów (głównie Rożnów) lub do szkoły policyjnej w Rabce[134].

Obóz pracy w Rytrze

Obóz powstał w lutym 1942 r. i działał do lutego 1943 r. Zajmował się przemysłem drzewnym. Pracowało w nim ok. 100 żydowskich robotników[135]. Podlegał monopoliście pracy przymusowej przy przemyśle drzewnym – firmie Holzbau AG; głównie były to tartaki i zakłady produkcyjne[136].

Stosunkowo niewiele wiemy o tym obozie, bowiem niewielu więźniów złożyło na jego temat relacje. Nie wydaje się, żeby był specjalnie pilnowany, ogrodzono go metalową siatką[137]. Mieścił się koło Popradu, a w jego skład wchodziły dwa baraki[138]. Wiemy, że przy obozie pracowali także Polacy, którzy jednak nie byli jego więźniami.

Kierownikami obozu byli: Henryk Goldsegner (Gottsegner) oraz człowiek nazwiskiem Wiesner. Wśród kierownictwa pojawia się nazwisko Bartela, względnie Hertela[139]. Kierownikami tartaku byli Niemcy, a na niemiecką koleżankę, która kierowała tartakiem, wołano „Hobag”. Kierownikami wszystkich działów byli niemieccy żołnierze, zwolnieni z wojska z powodu kalectwa, ranni – pisał Lustig. Obóz był pilnowany przez strażników zakładowych. Kierownikiem obozu – swoistego rodzaju nadzorcą Żydów – wybrano Kubę Fuhrera, pomagał mu zaś Abraham Segulin[140].

Ucieczki nie wydawały się trudne, szczególnie dla miejscowych, którzy wiedzieli, jak dojść do granicy. Jeżeli ktoś znał topografię i drogi, miał spore szanse udać się na Węgry. Bergman postanowił uciekać w stronę Słowacji. Miał już umówionych Polaków, którzy na sygnał mieli pomóc mu opuścić obóz, a potem przeprowadzić go przez granicę. Wystarczyło jedynie przeciąć kraty. Wszystko zaplanowano pod osłoną nocy. Okazało się jednak, że kolega wyjawił plany i złapał go żydowski nadzorca: Kazał natychmiast się rozebrać, by zbadać, co posiadam na sobie. Oddał go pod straż „swoim ludziom”. Bergman sam zaznaczył, że nie bał się, okazywał nawet „zuchwałość”. Furhrer poszedł do Werkschutza, który zbił niedoszłego uciekiniera kolbą karabinu i wysłał do baraku. Za zajście spotkała go kara – zabrali mu ubranie, został w bieliźnie. Następnie obradowano, co z nim zrobić. Ponoć rozważano nawet oddanie go gestapo. Miałem kilku znajomych, poważnych ludzi, którzy wstawili się za mnie – poręczono za niego; musiał jedynie przyrzec, że nie wróci do ucieczki, sprawa została zamknięta w obrębie obozu[141].

Większość więźniów rekrutowała się z Nowego Sącza[142]. Być może z tego powodu panowała w obozie pewnego rodzaju solidarność – oczywiście na ile pozwalała na to okupacyjna rzeczywistość. Widać to w sprawie ucieczki Bergmana. Więźniem tego obozu był Markus Lustig, który trafił do Rytra po selekcji podczas likwidacji getta sądeckiego. Przyjechał tu w krótkich spodniach i podkoszulku, inni mieli plecaki z ubraniami. Początkowo nie zapewniano więźniom odzieży. Dopiero przed zimą Markus dostał cieplejsze ubrania od Fuhrera[143]. Warunki w obozie były nienajgorsze: W drewnianych barakach piętrowe prycze. Dostaliśmy materace ze słomą i deski. Każdy otrzymał dwa koce. Sytuacja z żywnością na początku była trudna[144].

Zdaniem Lustiga w obozie nie było wielkiego terroru. Wspominał, że kiedy kierownik obozu dowiedział się o planowanej ucieczce jednego z więźniów, kazał go jedynie bardziej pilnować. Większe kary wymierzano za niewypełnianie obowiązków. Lustig pewnego dnia postanowił się zdrzemnąć, był bardzo zmęczony. Poprosił polskiego towarzysza, aby pilnował, czy nikt nie nadchodzi, ale i tamten zasnął. Kiedy go znaleziono: Złapał mnie i zabrał na komendę. Dostałem karę w postaci dwudziestu pięciu razów w tyłek. Bardzo bolało. Kilka dni nie mogłem siedzieć. Za karę otrzymał też cięższą pracę – w zimie pracował na zewnątrz i zajmował się konserwacją desek[145].

Praca polegała głównie na obróbce drewna, przypomniała działalność większego tartaku. Więźniowie wyrabiali baraki dla wojska oraz dla przesiedleńców. Z relacji Bergmana wynika, że z baraków tych budowano piętrowe komfortowe domy[146]. Lustig wspominał wielkie baseny z czerwoną cieczą. Maczano w nich drewniane kolce, co miało konserwować drewno. Ci, którzy z zawodu byli stolarzami zostali zabrani do konkretnych prac, zaś Lustig trafił do cięcia drewna. Pracował razem z polskim chłopakiem. Praca trwała 12 godzin na dobę. W niedzielę pracownicy udawali się na stację kolejową naprzeciwko tartaku, gdzie ładowali na wagony części do baraków – miały być wysłane na wschód dla niemieckich wojsk[147].

Lustig poświęca sporo uwagi warunkom żywieniowym i sposobowi zdobywania pożywienia: Na początku dostawaliśmy jedzenie dwa razy w ciągu dnia. Rano kawę i kawałek chleba, a w południe zupę i to, co w niej pływało. Podczas porannej przerwy siedzieliśmy razem z Polakami. Oni przynosili jedzenie z domu na swoje posiłki: ziemniaki, wiejskie placki i mleko – słodkie lub kwaśne, mimo że byli ogromnie biedni. Ponieważ jedzenia, które dostawaliśmy w obozie, nie wystarczało, zaczął się handel wymienny z Polakami, w zamian za koszule i spodnie. Większość osób siedzących w obozie, które z nami pracowały, miała rzeczy na zamianę. Za koszulę lub spodnie Polak dawał podpłomyk wiejski lub ugotowane ziemniaki z kwaśnym mlekiem[148].

Markus Lustig nie miał z sobą przedmiotów na handel, nie zabrał ubrań z poprzedniego obozu w Rożnowie. Prawdziwą okazją do zdobycia pożywienia był obiad: Obiad jadaliśmy w dużej stołówce. Miałem szczęście, że w kuchni pracował Mosze Krizer, a on co pewien czas dawał mi jednego ziemniaka. W tej samej dużej jadalni spożywali posiłki także inżynierowie. Wyżsi kierownicy jadali w specjalnym dla nich pokoju. W południe czekałem, dopóki nie skończą posiłku, po czym zabierałem dla siebie resztki jedzenia. W późniejszym okresie sytuacja w obozie była lepsza, więźniowie otrzymywali nawet trzy posiłki dziennie[149]. Być może tylko dlatego jedna osoba zmarła na dyzenterię[150]. Choroby były, ale nie takie ciężkie jak w innych obozach na Sądecczyźnie. Nikt specjalnie na narzekał na higienę[151].

We wspomnianej relacji Lustiga pojawiają się informacje o kontaktach z ludnością polską. Potwierdzają je historie innych więźniów. Jednym z pracowników obozu był Żyd o imieniu Jeszua, który przed wojną miał służącą. Często podróżowała ona przez Rytro i wiedziała o tym, że w niedziele więźniowie są na stacji kolejowej, mogła więc przywozić różne informacje z Sącza. Oprócz tego pojawiały się paczki, listy i pieniądze. Lustig dostawał pieniądze od wujków, którzy przeżyli selekcję po likwidacji getta, ale niestety, jeśli nie odebrał ich osobiście, korzystali na tym inni – zabierali je dla siebie[152]. W obozie pracował także Selik Korennman, który trafił do obozu w czasie likwidacji getta. Pożywienie od rodziny przywoził mu Polak, Stefan Mazur, który mieszkał w Nowym Sączu[153].

Stosunkowo niewiele wiemy na temat życia codziennego w obozie. Jedynie Szejngut złożył relację o tym, że ciągle obecne tam było życie religijne[154]. Trzeba pamiętać, że często więźniowie wywodzili się z religijnych domów. Oczywiście powinności religijne wypełniali na tyle, na ile pozwalały im warunki wojenne.

Listę więźniów obozu znamy od Markusa Lustiga. Wymienia wśród nich następujące osoby: Nechemiasz Szejngut, Mosze Dawid Laor, Izajasz Bergman, Zalman Peper, Ajzik Kempner, Wolf Szimel, Mosze Krizer, Menasze Wolf, Romek Gut Holander, Aszer Brandsteter, Motszi Bluzensztein, Berek Hersztal, Abraham Sigolim, Kuba Firer i ja, Markus Lustig[155]. W obozie przebywał też Samuel Kaufer, który jednocześnie był w getcie w Sączu[156]. Sporo z tych osób przeżyło wojnę w kolejnych obozach, ale nieliczni złożyli relacje.

23 lutego 1943 r. doszło do likwidacji obozu. Oficerowie z Luftwaffe załadowali więźniów do pociągu towarowego. Oczywiście nie mieli pojęcia, dokąd jadą[157]. Okazało się, że trafili do zakładów przedwojennych o tajemniczym skrócie „PZL” – Polskich Zakładów Lotniczych. W czasie okupacji prowadził je Damiler Benz, a produkowano tam silniki samolotowe[158].

Obóz pracy w Muszynie

Obóz pracy w Muszynie został stosunkowo dobrze opisany przez prof. Rafała Żebrowskiego w „Almanachu Muszyny”[159]. W świetle nowych dostępnych źródeł możemy uzupełnić go jednak o wiele nowych wiadomości.

Obóz działał na bazie przedwojennego żydowskiego tartaku spółki Żupnik – Segal – Wolf. Znajdował się pomiędzy torami kolejowymi, a ul. Piłsudskiego, na skrzyżowaniu. Po wojnie Niemcy przejęli żydowski zakład i utworzyli nad nim zarząd komisaryczny. Należy przypuszczać, że nie zmieniło to wiele w funkcjonowaniu przedsiębiorstwa, skoro nawet – jak pisze Helena Krzywka – pracownik kancelarii Freifeldt „był chyba ostatnim Żydem wywiezionym z Muszyny, bo Niemcy po przejęciu tartaku długo go jeszcze trzymali, jako że był świetnie we wszystkim zorientowany” – pisze Żebrowski, który dotarł do relacji mieszańców Muszyny pamiętających to miejsce. Jego zdaniem tartak z udziałem Żydów pracował jeszcze do 1941 r., choć jesienią 1940 r. wysiedlono Żydów z miasteczka[160].

Więźniowie pochodzili z różnych miejsc. Pośród nich było kilku nowosądeczan, m.in. Tzvi Fridman[161]. Okazuje się, że było kilku Żydów z Gorlic. Pośród nich ocalony Benjamin Bergman[162]. Z Gorlic pochodził też Roman Kenneth-Katzbach. Wspominał, że do Muszyny wysłał ich Judenrat. On, podobnie jak Bergman, trafił tam z obozu w Gorlicach; byli przyzwyczajeni do obozowych warunków. Należy zaznaczyć, że w Gorlicach warunki te były przyzwoite, co zawdzięczano profesorowi Blechowi, miejscowemu działaczowi. W Muszynie nie miał on już sposobności zabiegania o dobro więźniów[163].

W 1942 r. tartak został rozbudowany, a prace zakończyły się w lutym. Pierwotnie zajmował on niecałe 11 arów, potem – niemal 40. Zabierano mieszkańcom ziemie i ogrody pod inwestycję. Co ciekawe, wewnątrz obiektu istniały prywatne działki i posesje – swoiste enklawy. Zdaniem Żebrowskiego inwestycja wiązała się z przejęciem tartaku przez HOBAG. Również jego zdaniem rozbudowa mogła się odbyć rękami miejscowych, dopiero potem do obozu przybyli więźniowie. Żydzi zostali przywiezieni do muszyńskiego obozu końcem 1941 r. lub – do czego można się bardziej skłaniać – wiosną 1942 r. Jak słusznie zauważa Żebrowski, dopiero na jesień apelowali oni o cieplejsze ubrania. Ten ślad w dokumentach jest niezwykle ważny. Większość więźniów mogli stanowić przybyli po likwidacji getta w Nowym Sączu i innych miasteczkach[164]. Niektórzy, jak Izaak Goldfinger, zostali wysłani do Muszyny wcześniej. Świadek opowiadał, że został zesłany do obozu przez Arbeitsamt[165].

Ciężko oszacować liczbę więźniów. W obozie mieli pracować zarówno Żydzi, jak i Polacy – łącznie 150–200 ludzi. Według relacji Izaaka jako specjaliści dochodzili mieszkańcy z okolicznych miejscowości[166]. W ocenie Lehrera w Muszynie było 100 więźniów. Po likwidacji getta w Sączu dołączyło do nich 49 osób[167]. Ten stan osobowy utrzymywał się przynajmniej do października[168].

W związku z działaniami militarnymi prowadzonymi przez Niemców na wschodzie istniała pilna potrzeba wykonywania rozmaitych działań wspomagających operację wojskową. Z tym celem związana była także praca robotników w Muszynie. W skład obozu wchodziło wiele placów na składanie drewna oraz baraki dla robotników przymusowych.  Polacy w obozie byli wyłącznie najemnymi pracownikami, Żydzi – więźniami. Relacja do której dotarł R. Żebrowski mówi, że więźniowie polscy i żydowscy pracowali osobno[169].

Z przedstawionych przez Żebrowskiego planów nie wynika, by obóz był ściśle strzeżony, co wpisuje się w specyfikę podobnych obozów w regionie[170]. Goldfinger twierdził, że był jedynie ogrodzony drewnianym płotem[171]. Wynikało to z wielu przyczyn, również z tego powodu, że Niemcy wiedzieli, że obóz będzie ostatecznie likwidowany, chcieli więc uniknąć kosztów ochrony. Po drugie więźniowie, którzy wyszli z getta mieli tutaj lepsze warunki do życia – był to zabieg psychologiczny, zniechęcający do ucieczki[172]. Pewnego dnia jednak uciekło trzech chłopaków. Tak jakby ich drzewa połknęły – mówił o ich zaginięciu Goldfinger. Nie znaleziono ich, a Niemcy za karę wszystkim więźniom zabrali buty[173].

Niemieckim dowódcą obozu był człowiek naziwskiem Triedlar. Lehrer pisał: Był inteligentnym lingwistą, który nawet potrafił mówić po hebrajsku. Okazuje się, że znał też żydowskie zwyczaje. Kiedy przed Jom Kippur w 1942 r. Lehrer zranił się w rękę, nie mógł pójść do pracy. Został w baraku, dostał zakażenia krwi. Usłyszał zbliżającego się Niemca, który mu powiedział: Ty Żydzie! Wiesz dobrze, że jutro jest Jom Kippur i jutro będziesz martwy! Ponadto wiedział, że ktoś będzie musiał odmówić nad nim kadisz. Na szczęście rana zaczęła się goić, co było niemal cudem. Innym razem z inicjatywy Triedlara więźniom postanowiono wprowadzić „rosyjską jakość”. Niemcy zabrali im niepotrzebne ubrania – nie było od tej pory biednych i bogatych; wszyscy mieli po równo[174]. Izak Goldfinger podaje, że żydowskim szefem obozu był Dawid Schussel, w jego ocenie przyzwoity człowiek[175].

Obóz był zarządzany przez Niemców, ale Żydzi posiadali w nim stosunkowo dużo uprawnień. Mieli tam kuchnię, w której sami mogli gotować, sami rozdysponowywali między sobą ubrania i żywność. Zdaniem Żebrowskiego świadczy to o jakiejś hierarchii w obozie, samorządzie, który Niemcy lub inni nadzorcy tolerowali. Mogło to też służyć temu, by żydowskie instytucje samopomocowe (np. Joint) przychylniej patrzyły na obóz i wspierały jego utrzymanie[176].

Codzienność obozowa nie różniła się wiele od sytuacji w innych podobnych miejscach w regionie. Goldfinger wspominał, że znajdowały się tam trzy drewniane baraki. Więźniowie spali na dwupiętrowych pryczach, na których leżały materace wypełnione wełną drzewną. Wykorzystywano więc odpadki. Ubrani byli tylko w te rzeczy, które ze sobą przywieźli. Rano odbywał się apel, liczono więźniów i rozdzielano ich do komand pracy. Po zakończonym dniu więźniowie wracali do obozu i liczono ich jeszcze raz[177].

Goldfinger impregnował już pocięte drewno. Moczył deski w specjalnej balii. Wspomniał: trzeba było wymoczyć kupę desek dziennie. Dolewać wodę, dolewać farbę. I był taki majster dosyć brutalny Niemiec, nie żałował nigdy parę kijów zwalić, kiedy się dało. Potem pracował przy piłach – odciągał drzewo. Było to niełatwe zajęcie, wymagające siły. Dlatego też zapewne otrzymywał większe racje żywnościowe. Pocięte bele kładł na wózek do sortowania. Myślę, że przeszedłem przez to, że dostawało się dodatek jedzenia – opowiadał po latach[178].

Początkowo więźniowie prosili w podaniach o żywność, ubrania. W ostatnich słanych z Muszyny prośbach dopominali się o leki i środki dezynfekcyjne. Pojawiały się więc choroby, a sytuacja higieniczna stawała się ciężka. Więźniowie pytali w korespondencji o dr. Eliasza Tischa w Krakowie, dobroczyńcę. Był on członkiem prezydium ŻSS, który wcześniej, kiedy istniał Judenrat, musiał Muszynie znacząco pomagać. Był to ostatni przebłysk nadziei uwięzionych – oceniał Żebrowski. Dopóki więźniowie mogli, dostawali od Żydów w Nowym Sączu paczki z żywnością. Kiedy to było niemożliwe, pisali do Jointu: W pierwszym rzędzie chodzi nam o żywność, celem dożywiania, następnie o środki sanitarne, jak mydło, apteczka dla obozu oraz bielizna i buty[179]. Więźniowie pisali listy do krakowskiego Jointu, ale niestety nie spotykały się one z pozytywnym odzewem[180].

Z relacji wynika, że szczególnie źle wyglądała sytuacja żywnościowa oraz ubraniowa. W ocenie ocalonych jedzenie było złe i ciągle go brakowało. Izaak Goldfinger opisywał, że w obozie panował głód. Czasem radził sobie tak, że wywoził deski na miejscowy dworzec kolejowy. Wówczas mieszkańcy Muszyny pomagali więźniom[181]. Zima i mróz były najgorszymi wrogami więźniów. Nie mieli porządnych łóżek, spali na słomie. Jedzenie było złe, wszystko było złe – wspomniał Kenneth[182].

Bez pomocy ze strony polskich pracowników i okolicznych mieszkańców przeżycie w tych trudnych warunkach nie było możliwe. Goldfinger w obozie zapoznał pana Maślankę, który był cieślą. Miał on za zadanie opiekować się żydowskim więźniem. Okazało się, że był też dobrych duchem Izaka. Przynosił mu żywność oraz ubranie. Była to pomoc bezcenna. Żeby uniknąć ucieczek, przed zimą 1942 r. zabrano więźniom buty. Nie wszyscy patrzący na krzywdę więźniów się na nią zgadzali. Byłem zaskoczony, że na drugi dzień ten Maślanka przyniósł drewniaki wszystkim cośmy z nimi pracowali. […] To mówił, że te buty skonstruowali w nocy sąsiedzi, żeby miał przynajmniej. A później wszyscy mieli jakoś buty od pomocy tych Polaków, co tam byli – wspominał po latach Goldfinger[183].

Nie znamy przykładów skrajnego terroryzowania więźniów i znęcania się nad nimi; upokarzano ich jednak na wiele sposobów. Pewnego dnia Lehrer dostał list w jidysz, w którym koleżanka jego siostry Chany (pracowała w Krakowie) donosiła mu o śmierci krewnej.  Niemcy zorientowali się, o co chodziło w korespondencji i więzień otrzymał wtedy wezwanie do SS. Pytali go, kim jest dziewczyna, która tę paczkę przesłała. Wypierał się znajomości, bo naprawdę jej nie znał. Wówczas Treidlar zrobił kazanie, jakim to Żydzi są pierścieniem międzynarodowych przestępców. W obozie pamiętano o rodzinach, a szczególnym smutkiem napawały Żydów święta. Lehrer pisał, że mimo tragicznych doświadczeń wielu z jego towarzyszy ciągle się modliło – najczęściej wcześniej rano, żeby nikt nie zobaczył[184].

W listopadzie 1942 r. do Muszyny przyjechał szef gestapo z Nowego Sącza Heinrich Hamann. Nakazał komendantowi obozu oddanie wszystkich Żydów z Sącza. Zwracał uwagę, że lagier nie ma zabezpieczeń, a drut kolczasty jest nienaelektryzowany. Żydzi byli przerażeni; znali zbrodnie Hamanna. Treidlar wiedział, że jeśli gestapowiec zabierze tylu więźniów, to obóz przestanie istnieć, a jemu będzie groził front wschodni. Pojechał więc do Sącza i poprosił Hamanna, żeby ich zostawił. Przekonywał zbrodniarza, że jeśli zniknie tyle osób, to nie będzie możliwości budowania baraków dla Niemców, którzy są bombardowani. Doszło do kompromisu: podzielili się po połowie. 75 silnych Żydów zostało, reszta pojechała do Sącza. W obozie odbyła się selekcja. Wspominali o niej ocaleni – Lehrer i Hillel Landau. Jako jedni z pierwszych trafili do Sącza. Wybierano marnych i chudych. Ci, którzy mając opory, robili krok w tył, spotykali wymierzone w nich lufy karabinów. Popędzono więźniów w stronę stacji kolejowej. Pozostali w obozie byli przekonani, że dla wysyłanych oznacza to śmierć. Tak jednak nie było, wielu z nich wysłano potem do innych obozów, kilku z nich przeżyło wojnę[185].

Prawdopodobnie tę samą sytuację opisywał Izak Goldfinger: w jeden dzień przyjechało paru SS-manów wyższej rangi i pytali, kto by chciał jechać do lepszego obozu […] wyobraź sobie, byli chętni. To oni wystąpili z tych szeregów i zapisał każdego, kto to chce mieć lepsze miejsce. Za tydzień czasu przyjechała ciężarówka, zawołali tych wszystkich. Wsiedli na ciężarówkę w asyście dwóch, trzech SS-manów. Później się dowiedziałem, […] że wszystkich dowieźli do Oświęcimia[186]. Wówczas wywieziono m.in. znajomego Izaka o imieniu Roman, z którym był w obozie zżyty. W życiu obozu wydarzenia te były bardzo ważne, być może przesądziły o dalszych krokach niektórych więźniów.

W kolejnych miesiącach można było zaobserwować słabszy nadzór nad więźniami, co ci wykorzystywali, uciekając. Do takiego ruchu zachęcał więźniów także wspominany Maślanka. On miał organizować pomoc chętnym do wydostania się z obozu[187]. W sylwestra 1942/1943 zaplanowano większą ucieczkę. Postanowiono wykorzystać moment, kiedy pilnujący więźniów znajdowali się na zabawie. Akcja nie doszła jednak do skutku, bowiem w grudniu 1942 r. decyzją władz obóz przestał istnieć .

Więźniowie trafili do Nowego Sącza, gdzie umieszczono ich w więzieniu[188]. Innych wysłano do Mielca (np. Bergmana czy Korzennika)[189]. Kilku z więźniów przeżyło: m.in. wspomniani już Lehrer czy Goldfinger. Więźniów żydowskich zastąpili Polacy, tartak działał dalej[190].

——————————————————————————————

[1] Szerzej o obozach pracy w Generalnym Gubernatorstwie zob.: M. Wenzel, Arbeitszwang und Judenmord. Die Arbeitslager für Juden im Distrikt Krakau des Generalgouvernements 1939–1944, Berlin 2017.

[2] Visual History Archive Online (dalej: VHA), Relacja Chanocha Zeinwirta, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=17054&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[3] Archiwum Yad Vashem (dalej: AYV), syg. 88-0192F, M. Bergman – Winter, Memorandum. Nowy Sącz – Sambor 1939–1945, s. 11.

[4] J. Marszałek, Obozy pracy w Generalnym Gubernatorstwie w latach 1939–1945, Lublin 1998, s. 151.

[5] T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej Nowego Sącza w okresie II wojny światowej, „Rocznik Sądecki” t. 19: 1990, s. 213.

[6] Sam relacjonował, że więźniów było od 300 do 400. Zob.: Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie (dalej: AŻIH), 301/5485, Relacja Ernesta Stattera, k. 3.

[7] Archives of the American Jewish Joint Distribution Committee (dalej: JDC Archives), List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 13 VIII 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0891.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[8] J. Marszałek, op. cit., s. 151.

[9] Archiwum Sądeckiego Sztetlu (dalej: ASS), W. Nattel, Je me souviens, s. 29.

[10] ASS, Relacja Eugenii Romańskiej z 2018 r.

[11] VHA, Relacja Mosesa Katza, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=38447&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[12] I. Gass, Hitlerowskie obozy pracy w Lipiu i Rożnowie, „Rocznik Sądecki”, t. 22: 1994, s. 284.

[13] VHA, Relacja Izraela Baichera, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=17469&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[14] VHA, Relacja Romana Harte, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=1123&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[15] VHA, Relacja Jacoba Weinbergera, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=4025&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[16] VHA, Relacja Alberta Neuwirta, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=24803&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[17] VHA, Relacja Maxa Bergmana, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=28878&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[18] VHA, Relacja Pincusa Gotlieba, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=53254&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[19] VHA, Relacja Harrego Wanderera, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=57559&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[20] M. Lustig, Skrwawiony puch, Nowy Sącz 2016, s. 71.

[21] J. Marszałek, op. cit., s. 151.

[22] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera, k. 3.

[23] J. Marszałek, op. cit., s. 53.

[24] Ibidem, s. 62.

[25] M. Lustig, op. cit., s. 71.

[26] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera, k. 3.

[27] I. Gass, op. cit., s. 284.

[28] ASS, W. Nattel, op. cit., s. 29.

[29] Ibidem.

[30] JDC Archives, List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 13 VIII 1940 r.

[31] JDC Archives, List Jointu w Krakowie do Judenratu w Nowym Sączu, 21 VIII 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0895.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[32] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera, k. 3.

[33] M. Lustig, op. cit., s. 71.

[34] ASS, W. Nattel, op. cit., s. 30.

[35] Ibidem.

[36] Ibidem, s. 36.

[37] J. Kucia, Obozy pracy na terenie byłego powiatu Nowy Sącz w okresie okupacji hitlerowskiej, „Rocznik Sądecki”, t. 15/16: 1974–1977, s. 251.

[38] A. Gieniec, Młodość za drutem kolczastym. Dzieje Izaka Goldfingera w czasie II wojny światowej, Praca magisterska przygotowana pod kierunkiem dr. A. K. Linka-Lenczewskiego, Kraków 2003, s. 12.

[39] Wówczas wskazywano także miejsce pochówku trójki Żydów w Gródku nad Dunajcem (mężczyzna, kobieta i dziecko) – byli rozstrzelani naprzeciw gminy. Zob.: ANKr ONS, sygn. 31/190/52, Notatka na temat egzekucji, k. 85.

[40] ASS, W. Nattel, op. cit., s. 36.

[41] I. Gass, op. cit., s. 284.

[42] M. Lustig, op. cit., s. 71.

[43] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera, k. 3.

[44] ASS, Relacja Mońka Goldfingera z 2016 r.

[45] J. Marszałek, op. cit., s. 53.

[46] A. Gieniec, op. cit., s. 12.

[47] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera, k. 3.

[48] ASS, W. Nattel, op. cit., s. 35.

[49] VHA, Relacja Mendla Good, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=5345&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[50] VHA, Relacja Jacoba Weinbergera…

[51] VHA, Relacja Mosesa Katza…

[52] ASS, Relacja Markusa Lustiga z 2012 r.

[53] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera, k. 3.

[54] I. Gass, Hitlerowskie obozy pracy w Lipiu i Rożnowie, „Rocznik Sądecki”, t. 22:1994, s. 284.

[55] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera, k. 3.

[56] J. Marszałek, op. cit., s. 151.

[57] I. Gass, op. cit., s. 285.

[58] Wydaje się, że błędną datę podaje I. Goldfinger, który sugerował że był to koniec kwietnia 1941 r. Zob.: A. Gieniec, op. cit., s. 10.

[59] I. Gass, op. cit., s. 285.

[60] J. Marszałek, op. cit., s. 62.

[61] Po 16.09.1940, Warszawa – getto. [Inż. A. Reinberg], Sprawozdanie z wizytacji obozu pracy w Lipiu w dn. 10–16.09.1940 (Kraków 16.09.1940 r.), [w:] Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne archiwum getta Warszawy, t. 24: Obozy pracy przymusowej, oprac. M. Janczewska, Warszawa 2015,  s,. 51.

[62] Świadkowie podają liczbę nawet 800 więźniów po deportacjach z Rzeszowa. Zob.: AŻIH 301/4968, Relacja Dawida Grunberga, k. 1.

[63] Obozy hitlerowskie na ziemiach polskich 1939–1945, red. C. Pilchowski, Warszawa 1979, s. 270.

[64] J. Marszałek, op. cit., s. 146.

[65] Obozy hitlerowskie…, s. 270.

[66] J. Kucia, op. cit., s. 251.

[67] I. Gass, op. cit., s. 286.

[68] Archiwum Narodowe w Krakowie Oddział w Nowym Sączu (dalej: ANKrNS), 31/376/90, Zeznanie M. Lauera, 17 IV 1947 r., k. 39

[69] VHA, Relacja Eliasza Brauna, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=29160&returnIndex=0 [dostęp: 26.04.2021]

[70] AŻIH 301/4968, Relacja Dawida Grunberga, k. 1.

[71] Po 16.09.1940, Warszawa – getto…, s. 48.

[72] VHA, Relacja Herscha Webera, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=21079&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021].

[73] VHA, Relacja Mendla Flastera, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=8950&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021] tape 2.

[74] Archives United States Holocaust Memorial Museum (dalej: USHMM), Relacja Naftaliego Normana Saleschutza, https://encyclopedia.ushmm.org/content/en/oral-history/naftali-norman-saleschutz-describes-forced-labor-near-nowy-sacz, [dostęp: 26.04.2021].

[75] AŻIH 301/4270, Relacja Jakuba Schermana, k. 1–2.

[76] AŻIH 301/1647, Relacja Pinkasa Korhnausera, k. 5.

[77] I. Gass, op. cit., s. 285.

[78] A. Gieniec, op. cit., s. 11.

[79] VHA, Relacja Mendla Flastera…

[80] JDC Archives, List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 13 VIII 1940 r….

[81] AŻIH 301/3458, Relacja Hermana Fuhrera, k. 1.

[82] AŻIH 301/1647, Relacja Pikasa Kornhausera, k. 5.

[83] Po 16.09.1940, Warszawa – getto…, s. 47–48.

[84] USHMM, Relacja Naftaliego Normana Saleschutza…

[85] I. Gass, op. cit., s. 285.

[86] VHA, Relacja Mendla Flastera…

[87] Po 16.09.1940, Warszawa – getto…, s. 48.

[88] JDC Archives, List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 13 VIII 1940 r…

[89] A. Gieniec, op. cit., s. 11.

[90] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera

[91] T. Duda, op. cit., s. 214.

[92] Ibidem.

[93] AŻIH 301/1647, Relacja Pikasa Kornhausera, k. 7.

[94] A. Gieniec, op. cit., s. 11.

[95] Ibidem, s. 11.

[96] VHA, Relacja Mendla Flastera…

[97] JDC Archives, List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 13 VIII 1940 r.…

[98] JDC Archives, List Jointu w Krakowie do Judenratu w Nowym Sączu, 21 VIII 1940 r.…

[99] T. Duda, op. cit., s. 227.

[100] A. Gieniec, op. cit., s. 11.

[101] AŻIH 301/1647, Relacja Pikasa Kornhausera, k. 6.

[102] USHMM, Relacja Normana Salsitza, https://collections.ushmm.org/search/catalog/irn504693, [dostęp: 26.04.2021]

[103] A. Gieniec, op. cit., s. 11.

[104] VHA, Relacja Mendla Flastera…

[105] AŻIH 301/4270, Relacja Jakuba Schermana, k. 1–2.

[106] JDC Archives, List z Jointu do Judenratu w Nowym Sączu, 20 IX 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0900.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[107] JDC Archives, List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 2 X 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0908.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[108] Po 16.09.1940, Warszawa – getto…, s. 49.

[109] AŻIH 301/4968, Relacja Dawida Grunberga, k. 1.

[110] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera, k. 3.

[111] AŻIH 301/3457, Relacja Abrama Hellera, k. 1.

[112] AŻIH 301/1647, Relacja Pikasa Kornhausera, k. 5.

[113] ASS, Relacja Mońka Goldfingera z 2016 r.

[114] AŻIH 301/1647, Relacja Pikasa Kornhausera, k. 5–6.

[115]ANKrNS, 31/376/90,  Zeznanie M. Lauera, 17 IV 1947 r., k. 38–39.

[116] VHA, Relacja Mendla Flastera…

[117] AŻIH 301/1647, Relacja Pikasa Kornhausera, k. 5.

[118] Ibidem, k. 7.

[119] AŻIH 301/5485, Relacja Ernesta Stattera.

[120] T. Duda, op. cit., s. 227.

[121] VHA, Relacja Mendla Flastera…

[122] Po 16.09.1940, Warszawa – getto…, s.. 51.

[123] JDC Archives, List Jointu w Krakowie do Bronisławy Finder, 14 X 1940 r., http://search.archives.jdc.org/multimedia/Documents/W_3941/W_3941_017/W_3941_017_0911.pdf#search= [dostęp: 16.04.2021]

[124] Po 16.09.1940, Warszawa – getto…, s. 49.

[125] Ibidem, s. 51.

[126] Ibidem, s. 49–50.

[127] Ibidem, s. 48.

[128] JDC Archives, List do Jointu w Krakowie z Judenratu w Nowym Sączu, 13 VIII 1940 r.…

[129] Po 16.09.1940, Warszawa – getto…, s. 50.

[130] USHMM, Relacja Normana Salsitza…

[131] AŻIH 301/1647, Relacja Pikasa Kornhausera, k. 6.

[132] VHA, Relacja Mendla Flastera…

[133] A. Gieniec, op. cit., s. 11.

[134] I. Gass, op. cit., s. 286.

[135] J. Marszałek, op. cit., s. 151.

[136] Ibidem, s. 94.

[137] AŻIH 301/211, Relacja Szaji Bergmana, k. 1.

[138] ASS, Relacja Markusa Lustiga z 2012 r.

[139] Kucia, op. cit., s. 251.

[140] M. Lustig, op. cit., s. 76.

[141] AŻIH 301/211, Relacja Szaji Bergmana, k. 1.

[142] ASS, Relacja Markusa Lustiga z 2012 r.

[143] M. Lustig, op. cit., s. 77.

[144] M. Lustig, op. cit., s. 76.

[145] Ibidem, s. 77.

[146] AŻIH 301/211, Relacja Szaji Bergmana, k. 1.

[147] M. Lustig, op. cit., s. 76.

[148] Ibidem.

[149] Ibidem, s. 76.

[150] VHA, Relacja Nehemyaha Sheynguta, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=49092&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[151] M. Lustig, op. cit., s. 77.

[152] Ibidem, s. 77.

[153] B. Korennman, Relacja z okresu okupacji, „Almanach Sądecki” R. XVIII: 2009, nr 1/2 (66/67), s. 148.

[154] VHA, Relacja Nehemyaha Sheynguta…

[155] M. Lustig, op. cit., s. 77.

[156] VHA, Relacja Stefana Kaufera, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=38955&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021]

[157] M. Lustig, op. cit., s. 77.

[158] AŻIH 301/211, Relacja Szaji Bergmana, k. 2.

[159] R. Żebrowski, Żydzi w Muszynie wobec Holokaustu (cz. 2), „Almanach Muszyny” 2003, s. 48.

[160] Ibidem.

[161] VHA, Relacja Tzvi Fridmana, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=42311&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021].

[162] VHA, Relacja Benjamina Bergmana, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=25981&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021].

[163] VHA, Relacja Romana Kennetha, https://vhaonline.usc.edu/viewingPage?testimonyID=43110&returnIndex=0, [dostęp: 26.04.2021].

[164] R. Żebrowski, op. cit., s. 50.

[165] A. Gieniec, op. cit., s. 18.

[166] Ibidem.

[167] S. Lehrer, L. Strassman, The Vanished city of Tsanz, Jerusalem 1997, s. 330.

[168] R. Żebrowski, op. cit., s. 58.

[169] Ibidem, s. 51–52.

[170] Ibidem, s. 51.

[171] A. Gieniec, op. cit., s. 18.

[172] R. Żebrowski, op. cit., s. 52.

[173] ASS, Relacja Izaka Goldfingera z 2003 r.

[174] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 334–335.

[175] Ibidem, s. 330.

[176] R. Żebrowski, op. cit., s. 52.

[177] A. Gieniec, op. cit., s. 18.

[178] Ibidem, s. 18-19.

[179] R. Żebrowski, op. cit., s. 54–56.

[180] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 330.

[181] A. Gieniec, op. cit., s. 19.

[182] VHA, Relacja Romana Kennetha…

[183] A. Gieniec, op. cit., s. 19.

[184] S. Lehrer, L. Strassman, op. cit., s. 335.

[185] Landau po wojnie mieszkał w Brazylii. Zob.: Ibidem, s. 336

[186] A. Gieniec, op. cit., s. 19–20.

[187] ASS, Relacja Izaka Goldfingera z 2003 r.

[188] A. Gieniec, op. cit., s. 20.

[189] VHA, Relacja Benjamina Bergmana…

[190] R. Żebrowski, op. cit., s. 54.